wtorek, 2 października 2012

6. La sabiduría nos llega cuando ya no nos sirve de nada.


 Do domu wróciłam chwilę po północy. Mimo usilnych próśb Maschiego i reszty ekipy postanowiłam pójść spać, zamiast świętować zwycięstwo w klubie. Przyjaciel z zawiedzioną miną wsadził mnie w taksówkę i rozkazał, abym dała znać kiedy znajdę się już w mieszkaniu.
'Żyję. Raz jeszcze gratulacje, udanej nocy! Buziaki!' - wypełniłam swój obowiązek i cisnęłam telefonem na łóżko. Mimo późnej pory nie czułam zmęczenia. Było to zapewne spowodowane nadmiarem emocji towarzyszących mi podczas meczu, który nie zdążył się jeszcze ulotnić. Okręciłam wodę i rozebrałam się w oczekiwaniu aż wanna się napełni. Kiedy tak się stało, ostrożnie wsunęłam się do wody,  nogę 'ozdobioną' gipsem pozostawiając za wanną. Nie mogę powiedzieć, że była to najwygodniejsza pozycja w jakiej się kiedykolwiek znajdowałam, jednak z ręcznikiem podłożonym na wysokości kości piszczelowej nie było tak źle. Czułam jak lawendowy olejek zapachowy koi moje zmysły, a nastrojowe światło pozwala mi się wyciszyć. Przymknąwszy oczy wsłuchiwałam się w dźwięk, który wydawały przejeżdżające co jakiś czas samochody. 'Barcelona nigdy nie śpi'- pomyślałam i uśmiechnęłam się delikatnie. Kiedy woda zrobiła się za zimna przebrałam się w piżamę i chwytając po drodze butelkę soku w jedną i książkę autorstwa J.K. Rowling w drugą dłoń skierowałam się wprost do sypialni. Po przeczytaniu 5 rozdziałów stwierdziłam, że czas się położyć, więc włożyłam zakładkę pomiędzy odpowiednie strony publikacji, zgasiłam lampkę i odwróciłam się na bok. Wysoka temperatura panująca na dworzu nie pozwoliła mi jednak oddać się w objęcia Morfeusza. Kręciłam się przez dobre kilkanaście minut, szukając wygodnej pozycji.  W momencie w którym wydawało mi się, że już ją znalazłam usłyszałam pukanie do drzwi. Zdziwiona zerknęłam szybko na zegar wskazujący 2:32. Powolutku, najciszej jak umiałam podreptałam w kierunku z którego dochodziło owe łomotanie i przymykając jedno oko zerknęłam w judasza.
-Thiago?
-Melody! Ahh Melody!- woń alkoholu można było wyczuć od niego na kilometr.
-Co Ty tu robisz o tej godzinie?- spytałam z wyrzutem, starając się jednocześnie naciągnąć jedwabną koszulę tak, by zakrywała jak najwięcej ciała.-Dodatkowo jesteś pijany!- wycedziłam przez zęby.
-Ooo wypraszam to sobie. Ja nie jestem pijany- powiedział z plączącym się językiem.
-Nieważne. Czego chcesz? Chyba już wszystko sobie wyjaśniliśmy? Przypominam Ci, że Javier mieszka dwa piętra wyżej, więc jeżeli chcesz się spotkać z nim, to musisz pokonać jeszcze kilka schodów. Dobranoc- chciałam zamknąć drzwi jednak- jak było do przewidzenia- piłkarz mi to uniemożliwił.
-Melody- złapał mnie za rękę.
-Nie dotykaj mnie- powiedziałam stanowczo wyrywając się z jego uścisku.
-Porozmawiaj ze mną. Daj mi minutę- prosił.
-Mów- oparłam się o futrynę, podczas kiedy Alcántara przysiadł na schodku po czym zaczął bełkotać, że przeprasza, że nie chciał. Wypowiadał niezrozumiałe słowa i frazy, a wyglądał przy tym tak komicznie, że nie mogłam się nie roześmiać.
-Idę, do domu, pójdę, idę- wstał i zachwiał się niebezpiecznie. Przestraszyłam się, że może sobie coś zrobić. 'Thiago to oczywisty dupek, ale nie życzę mu aż tak źle. Spadnie ze schodów, złamie sobie nogę i nie daj Bóg przekreśli szansę na karierę piłkarską. Przecież jestem człowiekiem'- myślałam sobie.
-Wejdź- spojrzał na mnie zdezorientowany.
-So?- mamrotał.
-Nie patrz na mnie, tylko wejdź, zanim zmienię zdanie. Prześpisz się w salonie, a rano porozmawiamy. Westchnęłam głośno i zniknęłam w głębi mieszkania, czekając aż mężczyzna podąży za mną.  
-Dobranoc- mruknęłam, kładąc przy śpiącym już chłopaku butelkę zimnej wody i listek tabletek przeciwbólowych.

O tym, że zapomniałam zasłonić rolet, przekonałam się rano w sposób brutalny, kiedy to ostatnie wrześniowe promienie słoneczne wkradły się do pokoju i bezbłędnie wyszukały moją twarz. Obróciłam się na drugi bok, jednak nie zasnęłam ponownie. Z miną dziecka które nie dostało ulubionej zabawki poczłapałam do łazienki. Szybki prysznic okazał się bardzo orzeźwiający. Wciągnęłam krótkie jeansowe shorty i bluzkę w morskim kolorze. Przeczesując palcami mokre włosy udałam się do kuchni, celem przygotowania sobie śniadania. Zauważyłam, że Thiago również nie śpi.
-Cześć- rzuciłam krocząc przez salon.-Zjesz śniadanie?
-Hej- spojrzał na mnie nieśmiało.-Nie, dziękuję ale nic nie przełknę- powiedział zbolałym głosem.
-Nic dziwnego. Może zrobię Ci gorzkiej herbaty? Na pewno Ci nie zaszkodzi- kątem oka dostrzegłam pustą już butelkę po wodzie.
-Niech będzie. Pomóc Ci?
-Dam sobie radę. Położyłam Ci w łazience czysty ręcznik, możesz iść się odświeżyć- rzuciłam wstawiając czajnik z wodą. Kiedy siadałam przy jadalnianym stole, usłyszałam że Alcántara wychodzi z łazienki. Po chwili znalazł się przy mnie i upijając łyk gorącego napoju zaczął niepewnie:
-Mel, chciałem Cię przeprosić- milczałam.-Nie tylko za wczoraj, ale za tamto, na stadionie- plątał się.-Głupio się zachowałem, nie powinienem tak mówić.
-Nie zaprzeczam- rzuciłam obojętnie.
-Ale..
-Nie ma żadnego ale, zachowałeś się jak zwykły kretyn.
-Mel..- próbował mi przerwać.
-Pospolity dupek, nic więcej- ciągnęłam swój obraźliwy monolog.
-MELODY!- podniósł głos. Zamilkłam i spojrzałam na niego pytająco.-Przepraszam- zmieszał się.- Nie powinienem krzyczeć ale zrozum.. Wiem, że zachowałem się.. nieodpowiednio- prychnęłam na dźwięk tak łagodnego określenia.- Nie cofnę już tamtych słów, więc mogę jedynie przeprosić i mieć nadzieję, że mi wybaczysz. Nie szukam wymówek, ale w naszych życiorysach przewija się dużo kobiet, które wiedzą czego chcą i których pragnienia zazwyczaj pokrywają się z naszymi: miły wieczór, upojna noc i ¡adiós! Dlatego każda nowa dziewczyna pojawiająca się w naszym towarzystwie ma z góry przyczepioną pewną łatkę- parsknęłam.-Wiem, że to głupie i niedojrzałe- wyjaśnił szybko.- Nie powinienem uogólniać i wrzucać wszystkich kobiet do jednego worka. Przepraszam- spuścił głowę. Przez kilkadzieścia sekund słychać było jedynie tykanie zegara. Z uwagą przyglądałam się małej muszce wędrującej po szybie, próbując ubrać w słowa to, co miałam zamiar powiedzieć.
-Thiago- zaczęłam.- Rozumiem, że prowadzicie takie, a nie inne życie. Macie prawo być przyzwyczajeni do utrzymywania kontaktów ze ściśle określonym typem kobiet. Rozumiem, naprawdę. Nie znaczy to oczywiście, że popieram takie zachowanie, ale jestem w stanie je uszanować. Jednak zabolało mnie, że nie mając absolutnie żadnego sensownego powodu, by postrzegać mnie w ten a nie inny sposób, rzucałeś takimi tekstami i to w towarzystwie całej drużyny i trenerów. Wyobrażasz sobie jak się czułam, kiedy pytałeś Maschiego kiedy mnie zaliczy?- spytałam oskarżycielskim tonem, wpatrując się w czuprynę Alcántary, który nadal wpatrywał się w swoje uda.-Nie rozumiem też co Tobą kieruje, kiedy jednego razu jesteś miły, sympatyczny i KULTULARNY-podkreśliłam ostatnie słowo.-A innym razem wygadujesz bzdury, jak na Camp Nou. Zastanów się nad sobą- umilkłam.-To co, zgoda?- uśmiechnęłam się delikatnie. Podniósł wzrok i odwzajemnił gest.
-Dziękuję- szepnął.
-Nie dziękuj, tylko następnym razem zachowuj się inaczej. Zmywasz za to naczynia- powiedziałam i poszłam do salonu z lubością wsłuchując się w plusk wody i brzdęk stawianych na suszarce talerzy i kubków.
-Dziękuję za przenocowanie i za.. no, za wszystko. I przepraszam, Mel.
-Zapomnijmy o tym- dotknęłam jego ramienia.
-Do zobaczenia, mam nadzieję- wykonał dziwny gest, jakby chciał cmoknąć mnie na pożegnanie w policzek, jednak nie wiedział czy mnie tym nie rozzłości. Ostatecznie wyglądał jak ruszający głową piesek, znajdujący się na desce rozdzielczej samochodu. Pomachał mi i by zakończyć tę niekomfortową sytuację uciekł szybko na korytarz.
-Co Thiago tu robił tak wcześnie?- usłyszałam głos Javiego. Najwyraźniej minęli się w korytarzu, a Alcántara uciekł chcąc uniknąć wyjaśnień.
-A co Ty robisz tu tak wcześnie?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Chcemy jechać z chłopakami za miasto, do domku Valdesa. Zrobimy grilla, posiedzimy, zrelaksujemy się. Reflektujesz?- spytał unosząc zachęcająco brwi.
-O której?
-O 13, mamy zamiar zjeść tam obiad- wyjaśnił.
-Teraz mamy 8.30- mruknęłam bardziej do siebie niż do przyjaciela.-Powinnam zdążyć- uśmiechnęłam się.
-Powinnaś zdążyć?- zaśmiał się.- Chcesz mi powiedzieć, że masz w planach jakieś wojaże, z tym gipsem?
-Nie wiem czy masz tą świadomość, ale kontuzja nogi nie zwalnia mnie z obowiązku jedzenia i picia co jakiś czas- rzuciłam ironicznie.
-Aaaah! Musisz iść do sklepu? Może zrobię Ci zakupy?- spytał domyślnie.
-Sama jeszcze nie wiem co chcę kupić, ale możesz pójść ze mną alb chociaż po mnie przyjechać.
-Chętnie pójdę z Tobą, bo w swojej lodówce mam jedynie światło-rzucił.- To co, idziemy? Ja jestem gotowy nawet teraz- podrapał się po nosie, robiąc przy tym lekkiego zeza, co wywołało u mnie salwy śmiechu.
-Maschi, Maschi- powiedziałam kręcąc głową widząc jego niezrozumiałe spojrzenie.
-No co?
-Nic, poczekaj jeszcze chwilę. Muszę się pomalować- ponownie przeczesałam ręką włosy, starając się dodać im trochę objętości.
-To może ja w tym czasie polecę do Madrytu i wrócę?
-Nie bądź taki zabawny, Javier. Daj mi 5 minut- pokuśtykałam do łazienki.- Mascherano ja wszystko słyszę!- krzyknęłam w odpowiedzi na uprzedzone głośnym westchnięciem 'Jasne'- padające z ust sąsiada.-Voilà! Możemy jechać- powiedziałam wesoło. Tak też zrobiliśmy i chwilę później mieszkańcy Barcelony mogli usłyszeć popisy wokalne Angielki i Argentyńczyka, wtórujących Katalońskiemu piosenkarzowi.
-Auć!- jęknęłam, kiedy jakiś zapatrzony w najnowszą Fifę 2013 mężczyzna zepchnął mnie na regał z płytami.-Może by tak ostrożniej?- fuknęłam.
-Przepr.. Melody? Nareszcie Cię znalazłem- cmoknął  mnie w policzek. Zdziwiłam się i przyglądnęłam owemu 'napastnikowi' dokładniej.
-Cześć, Jacob! Nie ukrywam, że trochę Ci to zajęło- uśmiechnęłam się ironicznie.
-Przepraszam, że na Ciebie wpadłem, zagapiłem się. Słuchaj.. dzwoniłem do Ciebie z milion razy ale chyba dałaś mi zły numer- skrzywił się.- Sprawdź, mam tę karteczkę w portfelu- powiedział wyciągać przedmiot obity czarną skórą.-Proszę- wręczył mi świstek.
-Hmm..- przeleciałam wzrokiem po wszystkich cyfrach.- Faktycznie- przytaknęłam.-To wszystko przez to, że mój poprzedni miał podobną końcówkę, właśnie z '5' na końcu. Teraz mam '7' i czasem się mylę- dodałam zmieszana.
-Najważniejsze, że Cię znalazłem. Co tu robisz?- zagaił.
-Zakupy?- zaśmiałam się, a Jacob mi zawtórował.
-No tak, idiotyczne pytanie. Może skoczymy na kawę?- w końcu skąd mógł wiedzieć, że jestem tu z Javierem, skoro ten zniknął gdzieś w filmowej alejce.
-Um, nie wydaje mi się, żeby to była odpowiednia chwila, bo jestem tu z przyjacielem ale teraz, kiedy już masz mój numer możemy się umówić na inny termin- uśmiechnęłam się.
-Pewnie, z przyjacielem. Spoko, nie ma sprawy. To do zobaczenia- już chciał odejść, kiedy nie wiadomo skąd Mascherano pojawił się u mojego boku.
-Cześć- przywitał się jak gdyby nigdy nic.
-Cz..cześć. Jestem Jacob- przedstawił się mój znajomy dukając.
-Javier, miło mi- Panowie uścisnęli sobie dłonie.
-Wiem kim jesteś!- wypalił, po czym natychmiast delikatnie się zaczerwienił.
-Cieszę się- powiedział spokojnie piłkarz.
-Umm.. Maschi, to jest Jacob, ten o którym Ci opowiadałam. Poznaliśmy się na lotnisku, pamiętasz?
-Tak, tak. Jake, bo chyba mogę się tak do Ciebie zwracać?- spytał zerkając na nowego znajomego, który energicznie pokiwał głową, wyglądając przy tym odrobinę komicznie.- Tak więc Jake, może masz ochotę wpaść dzisiaj na grilla? Jedziemy za miasto.
-Ja? Na grilla?- spytał z lekkim niedowierzaniem.-Pewnie! O której?
-O 12.30 bądź przy Rambla del Raval 77- uśmiechnął się ciepło. - Pojedziemy razem- dodał.
-Super! Do zobaczenia- cmoknął mnie w policzek i uściskał dłoń Maschiego.
-Może być zabawnie- szepnął do mnie piłkarz, kiedy Jacob już poszedł.-Widziałaś jaki był podekscytowany?- chichrał się.
-Oj zamknij się- zdzieliłam go w ramię.-To bardzo sympatyczny i kulturalny facet, macie się z niego nie naśmiewać- pogroziłam mu palcem.
-Dobrze już, dobrze. Róbmy te zakupy, bo nigdy stąd nie wyjdziemy- popchnął mnie delikatnie w kierunku alejki z makaronami. W supermarkecie spędziliśmy jeszcze nieco ponad godzinę, wybierając różne produkty do domów i na wyjazd. Kupiliśmy tonę kiełbasek, karkówkę i napoje.

-Jak mam się ubrać?- spytałam siedzącego na sofie piłkarza.
-Idź nago- zmierzyłam go wzrokiem.-No co, spytałaś faceta w co masz się ubrać, sama chciałaś takiej odpowiedzi!- fuknął urażony.
-Po prostu nie byłam nigdy na takim grillu. Dziewczyny się tam stroją czy idą raczej na luzie?- dopytywałam.
-Jedne tak, jedne tak. Ubierz to, w czym będzie Ci wygodnie- poradził, a ja ponownie zniknęłam w czeluściach szafy.
-I?- obróciłam się w miejscu, prezentując wybrany outfit, na który składały się miętowe spodenki i biała, obcisła bluzka.
-Jest ok- mruknął, ledwie na mnie zerkając. Uznałam to jednak za szczyt jego możliwości, więc klapnęłam koło przyjaciela i razem oglądaliśmy to, co akurat puszczała hiszpańska telewizja.

-Przyjechał Twój kolega- usłyszałam i skierowałam wzrok na Maschiego stojącego przy oknie. Jakby w odpowiedzi na jego słowa usłyszałam dzwonek swojego telefonu.
-Hej! Jestem pod umówionym adresem- zaczął.
-Hej! Spójrz w górę- szeroko się uśmiechając machaliśmy Jacobowi energicznie.
-Wiesz, że wyglądamy jak dwoje niedorozwiniętych ludzi?- wycedził przez zęby Mascherano.
-Wypraszam sobie, sam tak wyglądasz- odpowiedziałam, machając Jake'owi na znak, by wszedł do klatki.-Otworzę Ci- powiedziałam do telefonu, po czym pognałam do przedpokoju w którym znajdował się domofon. 

-Wow, tu jest cudownie- rozglądałam się wokół.-Cisza, spokój, woda..- przymknęłam powieki i odetchnęłam głęboko starając się nabrać do płuc jak najwięcej nieskażonego spalinami powietrza.
-Królewno, zapraszamy do rzeczywistości- poczułam puknięcie w ramię.
-Zazdroszczę Yolandzie i Víctorovi tego miejsca- uśmiechnęłam się do Antonelli, opierającej się o drzewo i trzymającej obie dłonie na ciążowym brzuszku.- Swoją drogą, ciąże Wam służą- skomplementowałam koleżankę.
-Dziękuję- wyszczerzyła zęby.-Kiedy Ty planujesz zostać mamą?- zdziwiłam się na to jakby nie było osobiste pytanie.
-W zasadzie to jeszcze nie wiem. Chciałabym skończyć studia, no i oczywiście przydałby mi się do tego sensowny partner- wybuchnęłam śmiechem.-Wracamy?- nie chciałam ciągnąć tego tematu.
-Pewnie, chodźmy. Mam nadzieję, że te sieroty rozpaliły już  grilla, bo umieramy z głodu- zaśmiała się ukochana Messiego. Już po chwili dołączyłyśmy do reszty, czytaj: Yolandy, Víctora i ich małego synka Dylana, Leo, Maschiego, Thiago, Jacoba i Sergio. Dwaj ostatni dyskutowali o czymś, raz po raz przekładając grillujące się mięso. Zauważyłam, że Alcántara przygląda się im z zainteresowaniem.
-Dlaczego masz ochotę zabić tych dwóch?- wskazałam brodą mężczyzn.
-Kto? Ja?
-Nie, ten obok- zaśmiałam się.- Patrzysz na nich takim wzrokiem, że można się Ciebie przestraszyć- powiedziałam.
-Skąd znasz tego całego Jacoba?- spytał chłodno.
-Poznaliśmy się na lotnisku, lecieliśmy razem do Barcelony- wyjaśniłam.- Co Ci się w nim nie podoba?
-Jest dziwny- spojrzałam na niego z politowaniem.
-Dziwny? Co dokładnie masz na myśli?- dopytywałam się.
-Nie wiem. Patrzy na Ciebie tak.. dziwnie- zrezygnowany rozłożył ręce.
-Może mu się podobam?- zażartowałam, po czym Alcántara zmierzył mnie wzrokiem.- Oj Thiago, Thiago- wstałam i klepnąwszy mężczyznę w ramię podeszłam do Jacoba i Sergio.
-Jak tam chłopcy, kiedy będzie jedzonko?- zagadnęłam wesoło.
-W zasadzie już jest- powiedział Busquets po skontrolowaniu sytuacji na grillu.
-Wspaniale!- nadstawiłam talerz, z którym chwilę później powędrowałam do stolika. Rozsiadłam się wygodnie pomiędzy Maschim a Katalońską 'jedenastką'. Kiedy wszyscy nałożyli sobie jedzenie na talerz i padło jedno głośne 'buen provecho' zabraliśmy się za pałaszowanie.
-Całkiem nieźle Wam to wyszło, może powinniście zmienić profesję?- rzucił Messi w kierunku naszych dzisiejszych kucharzy.
-Pomyślę nad tym- zaśmiał się Sergio.
-A ja nie muszę, bo jestem kucharzem- wzruszył ramionami Jacob, na co Thiago parsknął, wcale się z tym nie kryjąc. Najmocniej jak tylko potrafiłam kopnęłam go pod stołem. Jake jednak zignorował to i nadal rozmawiał z ukochaną bramkarza Dumy Katalonii.
-To by wiele wyjaśniało, świetny sos- skomplementowała Yolanda wycierając chusteczką buzię małego chłopca przyczepionego do jej ramienia.
-Hej, Dylan. Przejdziemy się?- skończyłam jeść równo z Valdesem juniorem i chcąc dać szansę rodzicom malucha na spokojne skonsumowanie swojego posiłku postanowiłam porwać ich syna na przechadzkę.
-¡Si!- wykrzyknął chłopczyk i wyciągnął do mnie rączki. Chwyciłam go za dłoń i śmiejąc się poszliśmy w stronę pobliskiego jeziora.
-Ostrożnie, Dylan. Nie podchodź za blisko!
-Blisko, blisko- powtarzał ostatnie powiedziane przeze mnie słowo.
-Chodź, pokażę Ci jak puszczać kaczki- wiedziałam, że maluch i tak nie pojmie tej czynności, która jakby nie patrzeć jest zbyt skomplikowana dla trzylatka, ale chciałam jednak go czymś zająć, by nie bawił się na pomoście.
-Ciociu, nie umiem- zrobił smutną minę, kiedy kamień wleciał wprost do wody, nie odbijając się przy tym ani razu.
-Ojj, kochany. Nauczysz się- poczochrałam go po włosach rozczulona zachowaniem chłopca.
-Może ja Ci pomogę?- obróciliśmy z malcem głowy.
-Wujek Thiago!- młody wyrwał się i pognał do piłkarza. Niemal ze wzruszeniem obserwowałam jak mężczyzna chwyta Dylana na ręce i podrzuca do góry.
-Co robicie mistrzu?- spytał słodkim głosem.
-Ciocia uczy mnie rzucać krzaczki- wybuchnęłam śmiechem, jednak kiedy moje spojrzenie przecięło się ze spojrzeniem juniora szybko się opanowałam i przysiadłam na skraju pomostu zwieszając luźno nogi.
-Kaczki, młody, kaczki- wyjaśnił z powagą Alcántara.-Widzę, że awansowałaś z 'pani' na 'ciocię'?- uśmiechnął się do mnie sprawiając, że zmiękły mi nogi.
-Moje starania przynoszą efekty- wyprostowałam się dumnie.
-Mel?-usłyszałam.
-Hmm?- mruknęłam przymykając powieki, czując jak maluch staje za mną i zaczyna bawić się moimi włosami.
-Ten Jacob- skrzywiłam się niezadowolona, przypuszczając co chce powiedzieć mój rozmówca.
-Nie zaczynaj, Thiago. To mój kolega, mam prawo mieć kolegów- powiedziałam szorstko.
-Czyli nie będzie miał nic przeciwko, jeżeli pójdziemy na kolację? Tym razem taką prawdziwą- zaznaczył.
-Nie, pewnie że nie- rzuciłam bezmyślnie.-Czekaj- otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.-Zapraszasz mnie na randkę?
-Taki miałem zamiar- przygryzł wargę.
-Niech będzie- pomyślałam, że przecież niczym nie ryzykuję.
-Ja chyba jestem jesce głodny- usłyszeliśmy cichy głos Dylana.
-Chcesz wrócić i zjeść kurczaka?- spytał chłopca Alcántara, kucając, by zrównać się z malcem.
-Tak!- wykrzyknął entuzjastycznie.
-To co, ścigamy się? 3,2,1..START!- Valdes junior wystrzelił jak z procy, nie zwracając nawet uwagi, że w swoim wyścigu był osamotniony. Razem z Katalońskim pomocnikiem również skierowaliśmy się w stronę domku, przybierając oczywiście moje ślimacze tempo. Kiedy osiągnęliśmy nasz cel, postanowiłam spędzić trochę czasu z Jacobem, który -jakby nie patrzeć- był moim gościem, z którym jeszcze nie było mi dane porozmawiać przez dłuższą chwilę.
-Jak tam?- zagadnęłam opierając się o parapet, zaraz obok Jake'a.
-Super! Od zawsze chciałem poznać tych chłopaków!- mówił podekscytowany, może nawet trochę za bardzo.
-Cieszę się, że mogłam Ci w tym pomóc. Tak więc.. jesteś kucharzem?- zmieniłam temat.
-Tak, jak na razie pracuję w jednej z restauracji ojca, ale wkrótce chcę otworzyć coś swojego- wypiął dumnie pierś.
-Powodzenia!- złożyłam szczere życzenia.
-A Ty co robisz w życiu?- spytał.
-Do niedawna pracowałam w pewnej gazecie, ale to był tylko krótki incydent. Teraz czekam na odpowiedź z uniwersytetu, która jakoś nie może do mnie trafić- skrzywiłam się.-Jeżeli nie przyjdzie do połowy tygodnia zadzwonię tam i wyjaśnię sprawę.
-Na pewno się dostaniesz- uśmiechnął się ciepło.
-Jeżeli nie, to poszukam tu pracy. Jeżeli z kolei nie znajdę pracy, pewnie wrócę do Londynu. Świat się nie zawali- mówiłam, choć w głębi duszy myślałam inaczej.
-Oh, przepraszam. Już wyłączam- zmieszał się, kiedy zadzwonił jego telefon.
-Spokojnie, odbierz- upiłam łyk soku ze szklanki, którą trzymałam w ręku, po czym odeszłam kawałek, by nie naruszać jego prywatności. Mimo to Jacob oddalił się od nas na dużą odległość, zajmując okupowane niedługo wcześniej przez Dylana, Thiago i mnie miejsce na pomoście. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem ale wzruszyłam ramionami i przyłączyłam się do dyskusji Sergio, Maschiego i Antonelli, odnośnie wtorkowego meczu z Benficą.
-Nie mam dobrych skojarzeń z tym klubem- mruknęłam.-Kiedy słyszę o Benfice od razu mam przed oczami nazwisko Fehér- skrzywiłam się, na wspomnienie meczu z Vitórią, w którym to miała miejsce smutna sytuacja z Miklósem.-To już wasz drugi przeciwnik z rzędu, którego zawodnik zmarł na boisku. Najpierw Sevilla i Puerta, teraz Benfica i Fehér w grupce gawędzących chwilę wcześniej ludzi zapadła cisza.-Ups, zdaje się, że zepsułam nastrój. Sorki?- uśmiechnęłam się delikatnie.
-Lecisz z chłopakami do Lizbony?- spytała mnie ukochana Messiego próbując zmienić temat.
-Nie, nie, w żadnym wypadku. A Ty?- odwdzięczyłam się pytaniem za pytanie.
-My chyba też. Nienajlepiej się dzisiaj czuję, bo ktoś- spojrzała wymownie na brzuch, uśmiechając się delikatnie- tu sobie wymyślił, żeby zacząć szaleć. Nie wydaje mi się, żeby mały Thiago do jutra się uspokoił, a nie uśmiecha mi się krótka, bo krótka ale ryzykowna podróż samolotem.
-Co Ty na to, żeby oglądnąć chłopaków w akcji z perspektywy mojej kanapy?- zapropnowałam.
-Pewnie, czemu nie. Jeżeli nie masz ciekawszych planów, to chętnie wpadnę.
-Super. Może spytam jeszcze Valdesóvnę?- zaśmiałam się.
-Ok- zgodziła się ze mną.
-Hej Yolanda!- dałam jej znak ręką, by do nas podeszła.
-Jakie masz plany na wtorek?- spytałam wesoło.
-W zasadzie nie mam nic konkretnego do zrobienia, obiecałam jedynie Dylanowi, że będzie mógł zaprosić jakiegoś swojego kolegę z przedszkola. Czemu pytasz?
-Przyjedź z małym do mnie, jeśli chcesz. Razem z Antonellą chcemy oglądnąć mecz. Zapraszam!- wyjaśniłam.
-Super, na pewno wpadniemy- uśmiechnęła się ciepło.
-Uh, będę jedyną nie-ciężarną kobietą na tym meetingu- właśnie zdałam sobie sprawę.
-Działaj, masz jeszcze całe dwa i pół dnia. Jake chyba nie miałby nic przeciwko- puściła mi oczko, a ja się zaśmiałam.
-Daj spokój, Yolanda.
-Mówię co widzę- zacmokała ustami i weszła do domku.

PS. Miałam zmienić nieco 'systematykę dodawania notek' i umieścić tu kolejną część pojutrze, ale ta 'wymuszona' partia straszyła mnie ze strony głównej za każdym razem kiedy tu weszłam, więc musiałam coś z tym zrobić.
+ Barça już niedługo zagra z Benficą. Starszaki wyleczyły kontuzje i w końcu będziemy miały (zakładam, że mam tylko czytelniczki) niewątpliwą przyjemność oglądać na boisku Iniestę i Puyola. Teraz pozostaje nam jedynie czekać na Isaaca, Gerarda i Thiago, a Marcowi i Abidalowi (którego z resztą nazwisko widnieje na oficjalnej liście zawodników Blaugrany w LM na stronie UEFA, więc możliwe, że już niedługo go zobaczymy) życzyć zdrowia.
Buziaczki, uciekam przygotować się do meczu! :)
+ aktualizacja-  5'  ¡Alexis Sanchez!  
+ aktualizacja part 2, bo nie wytrzymam jak nie dopiszę jeszcze kilku słów:
55' ¡Fábregas!

PUYOL! Ledwie się pojawił po kontuzji, złapał kolejną. Wyglądało to wszystko bardzo nieciekawie, aż mnie ciarki przechodziły przy powtórkach. Carles od zawsze jawił mi się jako wielki, postawny, silny mężczyzna, którego nic nie jest w stanie złamać, więc przy każdej jego kontuzji jestem wielce zdziwiona. ¡Animo Capi Puyi! I oby Twoja nieobecność na niedzielnym meczu nie spowodowała porażki..
Porażki, co ja mówię, wygramy to! :)
Busquets aj Busquets... dałeś się sprowokować, tak jak ostatnio dał się sprowokować Czesiowi Medel. No nic, musimy to przeżyć.
Na początku meczu stwierdziłam, że powiem kilka ciepłych słów o drużynie, która wzbudza moją sympatię grając do końca z zasadami, mimo marnych już szans na wygraną ALE to co się zaczęło dziać w końcówce... Chłopaki, co to miało być?!
Daniel! Mam nadzieję, że to tylko stłuczenie, a nie coś z kością jarzmową jak wcześniej u Puyola (nie nadążam już z kontuzjami Carlesa! ) Graczu (nie pamiętam nazwiska) który tak nieładnie zagrałeś łokciem, obyś sczezł!
Uf, wygadałam się.

6 komentarzy:

  1. Shit! Miałam taki długi komentarz.... No nic postaram sie go powielić.

    Bardzo mi się podobało: w końcu w miarę zadowalająca porcja Thiago nie zapominając przy tym o Maschim. No i te nocne odwiedziny po pijaku, nocleg, przeprosiny, propozycja randki, dużo sie dzieje. No i chyba Thiago zwęszył w Jacobie potencjalnego konkurenta o serce Melody. Trzymam kciuki za '11' i mam nadzieję, że nie zapomni o tym, że kobiety należy szanować i jego zachowanie nie wróci do punktu wyjścia.


    Pisz kolejny :) A teraz uciekam powoli na drugą połowę

    OdpowiedzUsuń
  2. Do fanów Barcy raczej nie należę, co nie jest w sumie sekretem :P
    Najsłodszy moment to Messi i Cesc gadający przed druga połową i śmiejący się pod nosami :P No i bramka Cesca.

    Busi przez własną głupotę dostał kartkę.... Puyol przykra sprawa... Ale ja to emocje będę miała jutro. U nas jak na złość szpital opuszczają piłkarze i pach lądują w nim nowi



    Powiem Ci, że wszystko idzie w dobrym kierunku co do Twojego opowiadania

    OdpowiedzUsuń
  3. Thiago jest dziwny, ale słodki :) I teraz te przeprosiny z rana, no i zazdrość o Jacoba :D Podobał mi się rozdział bardzo ;) Zapewne będą obaj rywalizowali o serce Melody, no i mam nadzieję, że Thiago postara się z tą kolacją.

    Co do meczu...Mnie jakoś to zwycięstwo w ogóle nie cieszyło i nie cieszyło, po kontuzji(kolejnej ;/) Puyiego zeszło ze mnie zupełni powietrze i trudno było się skupić na dalszej części meczu. Cóż, mam nadzieję, że Song zda egzamin na GD, lub wróci Pique.

    Się rozpisałam ;D A do mnie zapewne zaproszę jakoś w weekend ;D Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Puyol to w końcu kapitan z prawdziwego zdarzenia, nie dość, że starał się wyrobić na GD jak najszybciej, to teraz takie coś.
      Ja osobiście nie jestem przekonana do Songa na stoperze, jest pomocnikiem i tam powinien grać, choć statystyki go bronią. Nie wiem czy nie wolałabym już nieopierzonego Bartry. Ale decydować nie mogę :) Więc liczę, że jakoś damy radę :P
      Nie jest przewidywalne! Szukasz problemów tam gdzie ich nie ma :D

      Usuń
  4. za barcelona nie przepadam zdecydowanie jestem madritista, ale opowiadanie mi sie podoba! informuj mnie o nowosciach, z gory dziekuje:))

    nowość!! Zapraszam:))
    karim-and-love-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. No i mam Merengues! Będę się pilnować... Koniec nabiajania się z bulwersów :P Przynajmniej publicznie xD
    Rozdział super :) Miło, że Yolanda nie jest tą wredną. Zazwyczaj autorki kreują ją na prawdziwą małpę :/ Wielki plus dla Thiago :) Taki Alcantara może być :D A z kolei zastanawia mnie Jacob... Tajemnicza postać, ale jak widać Javier i Melody mu ufają. Nie wiem czy zaprosiłabym obcą osobą na takiego grilla :P
    Mecz? Mam ochotę wykastrować kilku panów z Benfiki... Tyle, więcej nie powiem

    OdpowiedzUsuń

1. Bardzo proszę o NIE dodawanie komentarzy typu- 'obserwowanie za obserwowanie' ; 'fajne opowiadanie, zapraszam do mnie'.
2. Bardzo dziękuję za wszystkie miłe komentarze, a także za te z konstruktywną krytyką i wszelkimi sensownymi uwagami odnośnie mojego opowiadania.
3. O nowościach powiadamiam wszystkie osoby, które zostawiły komentarz pod poprzednią notką.
4. Zapraszam ponownie. ;-)