czwartek, 10 stycznia 2013

Sí, es todo.

Pik.
Pik.
Pik.
Pik.
Mimowolnie ścisnęłam powieki. Otępienie połączone z przeszywającym bólem nie stanowiło dobrego połączenia. Marszcząc czoło z wysiłkiem równym temu, który w swą pracę wkłada górnik powoli podniosłam lewą powiekę.
Pik.
Głęboki wdech, podczas którego niemal czułam, jak szwy na brzuchu rozciągają się jakby miały pęknąć, poprzedził otwarcie się drugiego oka. Głośno wypuściłam zgromadzone w płucach powietrze, w duchu dziękując Bogu, że szew wytrzymał.
Pik.
Niepewnie rozejrzałam się po szpitalnej sali, spojrzeniem usiłując odszukać źródło drażniącego pikania.
-Thiago!- krzyknęłam szeptem, zauważywszy zwiniętą sylwetkę mężczyzny, ułożoną na czarnym fotelu. Nie zareagował. Ponownie zamknęłam oczy i odważyłam się na kolejny, głęboki oddech.- Alcántara, obudź się!-  wydobyło się z moich ust. Z każdą sekundą coraz więcej obrazów 'z przeszłości' pojawiało się w mojej świadomości, powodując zwiększanie się poziomu radości. Kiedy piłkarz poruszył się przecierając oczy, niemal zapomniałam o bólu i nabrawszy w płuca tyle powietrza, ile tylko byłam w stanie krzyknęłam jego imię najgłośniej jak się dało. Zareagował natychmiast, niemal przewracając się na krótkim, bo na oko dwumetrowym odcinku, który dzielił go ode mnie.
-Mel! Melody! Kochanie! Obudziłaś się! Tak się cieszę! Jak się czujesz? Boli Cię? Nie ruszaj się, zawołam lekarza- Pik!- Jezu, Melody! Nawet nie wiesz jak się bałem!- Pik!- Gdzie ten doktor?!- krzyczał, wciskając guzik pilota leżącego na metalowej szafce koloru mleka.-Kocham Cię, wiesz?- rzucił obcałowując moje poliki.
-Ja też Cię kocham, ale proszę Cię, uspokój się- ucieszyłam się, gdy w drzwiach stanął lekarz, gwoli ścisłości- lekarka, dr Nuñez, ta sama która kilka miesięcy wcześniej, jak wtedy mi się wydawało, wydała na mnie wyrok.
-Cześć, Melody. Dobrze ponownie widzieć Cię wśród żywych. Bardzo Cię boli? Potrzebujesz więcej środków przeciwbólowych?- pokręciłam głową.-Na pewno?- przytaknęłam.-Thiago- zwróciła się do piłkarza- teraz musisz dać jej odpocząć, dobrze?
-Oczywiście.
-Prześpij się, na razie nie możesz przyjmować normalnych pokarmów, dozwolone jest jedynie picie wody, przykro mi- ponownie mówiła do mnie- rzuciła okiem na kartę zawieszoną u stóp łóżka, skontrolowała kroplówkę i aparat EKG, po czym wyszła z pokoju, przypominając nam o odpoczynku.
-SANTIAGO! Co z Nim?- zerwałam się z łóżka, jednak silne ręce lubego ponownie ułożyły mnie na materacu.
-Nie denerwuj się z Santim wszystko dobrze. Dostał 10 punktów!- wypiął dumnie pierś.-Rafinha u niego siedzi.
-I to ma mnie uspokoić?' zdobyłam się na mały żart.-Chcę go zobaczyć.
-Prześpij się, a potem przyniosę tu Santiego, dobrze?- cmoknął mnie w czoło, delikatnie kładąc się koło mnie na łóżku. Nie trzeba mi było powtarzać dwa razy, bo już po kilku sekundach odleciałam w objęcia Morfeusza.


-Jesteś gotowa?- twarz młodszego z braci Alcántara, ozdobiona szerokim uśmiechem zamigotała w drzwiach. Z pomocą Thiago powoli uniosłam się na łokciach, by chwilę później przyjąć pozycję siedzącą.-Santiago, pamiętasz mamę?- pytał Rafi, wpatrując się w małe zawiniątko spoczywające w jego ramionach.-Wiem, że wolałbyś posiedzieć jeszcze trochę z wujkiem i poobserwować te wszystkie stażystki ale obawiam się, że rodzice mają względem Ciebie inne plany- śmiał się, a my wymieniliśmy między sobą spojrzenia podsumowujące całą sytuację. Kiedy piłkarz przekazał mi 'słodki pakunek', pod powiekami poczułam gorąco. Łapczywie przepłynęłam wzrokiem po drobnym ciele Santiego, obrysowując go od maleńkich stóp do główki, starając się zapamiętać każdy, nawet najmniejszy szczegół.


Następne tygodnie upłynęły pod znakiem leczenia i modlitw o to, by choroba odeszła w niepamięć. Starałam się zajmować Santiago jak mogłam najczęściej, jednak muszę przyznać, że bez pomocy rodziny Thiago, składu Blaugrany i WAGs, nie poradzilibyśmy sobie w tym ciężkim dla nas okresie oczekiwania na wyniki kolejnych badań. Już jutro miałam poznać ostateczne wyniki, a co za tym idzie cała 'paczka' postanowiła odciągnąć moje myśli od kolejnego już w moim życiu, sądnego dnia. Mimo, że dzisiejsza wizyta była dziesiątą, a może nawet piętnastą, podczas której połowa składu Barçy zawitała w naszym mieszkaniu, by 'zająć się młodym', obawy, co do niańczenia trzymiesięcznego niemowlęcia, przez grupę wyrośniętych dzieci, wcale nie zmalały. Z przerażeniem w oczach spoglądałam jak Cesc przekazywał mojego malutkiego Santiago El Guaje, a ten z kolei 'podawał go dalej'. Musiałam jednak przyznać, że panowie robili to tak sprawnie, że niejedna kobieta mogłaby im pozazdrościć.
-Jak sobie radzisz?- spytał Javier głosem pełnym troski. Cała ta sytuacja sprawiła, że ponownie się do siebie zbliżyliśmy i kto wie, może nawet kiedyś uda nam się odbudować relacje do takiego poziomu, na jakim były dawniej.
-Jakoś- wzruszyłam ramionami, siadając na kuchennym blacie.
-Jakoś dobrze czy jakoś średnio?- mężczyzna nie dawał za wygraną.
-Raz jest lepiej, raz gorzej. Nie poradziłabym sobie bez Was, wiesz?- oparłam głowę o ramię Argentyńczyka.
-Możesz przyjść albo zadzwonić do każdego z nas, o każdej porze dnia i nocy, jeśli poczujesz taką potrzebę. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz- dał mi lekkiego kuksańca w bok.
-Oby Mascherano, oby. A jak u Ciebie? Spotykasz się z kimś? Jak w drużynie?- wyrzucałam z siebie pytanie po pytaniu, byle tylko zejść z tematu mojego samopoczucia.
-Raz się spotykam, raz się nie spotykam- wytknął mi język.-Niedługo wypadałoby się ustatkować, a póki co korzystam z życia ile mogę- uśmiechnął się przepraszająco, na co tylko wzniosłam oczy ku niebu.-A w drużynie jak to w drużynie. Niedługo kończy mi się kontrakt, mam nadzieję że będę miał szansę zostać w Blaugranie.
-Na pewno, jesteś świetnym piłkarzem- poklepałam go po plecach.-Chodź, sprawdzimy czy Santi jeszcze żyje- zeskoczyłam z blatu i pociągnęłam mężczyznę za rękaw.-Co tam chłopcy? Jak się miewa mój syn?- odszukałam wzrokiem małego ciałka ubranego w strój Dumy Katalonii, jak zwykle kiedy odwiedzali nas 'wujkowie'. Był to swego rodzaju mundurek, jaki Santiago musiał przywdziać podczas odwiedzin.
-Jest tutaj- odezwał się Alexis, siedzący po turecku przed telewizorem.
-Gdzie?- zdziwiłam się, ponieważ wiedziałam, że Chilijczyk całkowicie oddał się nowej grze, jakiemuś wojennemu symulatorowi.
-U mnie na kolanach ale nie przeszkadzaj nam, już prawie przeszliśmy kolejną misję!- emocjonował się. Podeszłam do piłkarza i to co zobaczyłam, rozbawiło mnie i rozczuliło jednocześnie: Santiago 'siedział' na miękkiej poduszce umieszczonej na kolanach 'wujka Alexisa', wpatrując się w ekran i malutką rączką ściskając 'uchwyt' joysticka.
-Pięknie, rośnie nam kolejny gracz!- zaśmiałam się, wciskając się pomiędzy Valdésa i Pinto, którzy zajmowali całą kanapę.
-Mel, telefon do Ciebie- Thiago wyciągnął w moim kierunku dłoń, spoglądając pełnym przerażenia wzrokiem na mnie i resztę zgromadzonych w salonie.-Ze szpitala- rzucił. Tysiące myśli przeleciało mi przez głowę, od tych pełnych optymizmu, do najczarniejszych z możliwych.
-Halo?- wzięłam głęboki oddech przygotowując się na najgorsze.
-Witaj Melody, z tej strony dr Nuñez. Wiem, że miałyśmy się spotkać dopiero jutro, jednak wyniki przyszły nieco szybciej- słowa lekarki jednym uchem wpadały, drugim wypadały. Czekałam jedynie na dwa magiczne słowa: 'jesteś zdrowa'. Kiedy wyżej wspomniane stwierdzenie wyszło z ust onkologa, byłam najszczęśliwszą osobą na Ziemi. Zalałam się łzami, raz po raz dziękując Pani Doktor.-Mimo wszystko, chciałabym się z Tobą jutro zobaczyć, dobrze?
-Oczywiście, dziękuję raz jeszcze. Do zobaczenia!- pożegnałam się i w tym samym momencie rzuciłam się Thiago na szyję.
-JESTEM ZDROWA! ROZUMIESZ? ZDROWA! KOMPLETNIE ZDROWA!-cieszyłam się jak dziecko. Atmosfera w domu uległa poprawie, wszyscy nieco się rozluźniliśmy, a zawodnicy Blaugrany raz po raz podchodzili do mnie kolejno, by wyrazić swą radość. Nawet Alexis przerwał grę, co oznaczało że i dla Niego jest do wielka chwila.


-Santiago, chodź, musimy się ubrać!- wołałam do malca, nad wyraz zainteresowanego pustym kartonem po odkurzaczu.
-To! To!- krzyczał uradowany, dzierżąc w dłoni instrukcję obsługi urządzenia, którą najprawdopodobniej znalazł na dnie opakowania.
-Tak Santi, znalazłeś to. Możesz potrzymać książeczkę, ale mama musi Cię ubrać. Tata nie będzie zadowolony jeśli spóźnimy się na mecz- uśmiechałam się do malca.-To nie jest zwykły mecz, wiesz? To mecz z Realem Madryt, zobaczysz wujka Ikera!
-Ker!- klasnął w dłonie. Po kilku chwilach jakimś cudem udało mi się 'zapakować' dwulatka w odpowiedni trykot i mogłam pozwolić mu powrócić do poznawania kartonu.
-Pięknie wyglądasz! To co, wychodzimy?- na te słowa chłopczyk uśmiechnął się szeroko i pognał w kierunku drzwi.-Uważaj!- wiedziałam już, że upadek jest nieunikniony. Na kilka chwil wstrzymałam oddech, kiedy widziałam jak Santi 'wita się z podłogą'. Czekałam na dziecięcy płacz, zamiast tego jednak maluch wstał, otrzepał dłonie i zerknąwszy na mnie ponownie się uśmiechnął.
-Bam- chichrał się biegnąc do drzwi, w czasie kiedy ja próbowałam uspokoić oddech. Jak na dzień, podczas którego rozgrywany jest Klasyk, ulice Barcelony tonęły w niebiesko czerwonych barwach, nie pozwalając bieli wypłynąć na wierzch. Z Bożą pomocą udało nam się dotrzeć pod Camp Nou i czym prędzej pognaliśmy do wejścia, a następnie wprost pod szatnię.
-Cześć Piękna- Thiago cmoknął mnie w usta na powitanie.-Witam Pana! Gotowy na zmiażdźenie ekipy z Madrytu?- śmiał się starszy z mężczyzn, 'dźgając' młodszego palcem w brzuszek, tym samym wywołując na jego twarzy uśmiech.
-Słyszałam co mu wczoraj śpiewałeś do snu, kochany. I obym nie słyszała tego nigdy więcej- zagroziłam piłkarzowi palcem.-Nie wydaje mi się, żeby 'Madrid, cabrón, salud el campeón' było odpowiednią kołysanką dla dziecka, nawet jeżeli zmieniłeś nieco melodię- śmiałam się.
-Oj tam, oj tam. Podobało mu się!- bronił się futbolista.-Na mnie chyba już czas- rzucił, kiedy naszym oczom ukazała się grupka katalończyków opuszczających szatnię, by chwilę później pojawić się na murawie.  W tempie ultra przyspieszonym przywitaliśmy się z załogą Blaugrany, pożegnaliśmy z Thiago i, niestety, korytarzem dla zwykłych śmiertelników udaliśmy się na trybuny. Kibice Barcelony nie zawiedli i tym razem i wszyscy jednym głosem śpiewali hymn i przyśpiewki Dumy Katalonii. Kiedy w ostatniej minucie doliczonego czasu gry, mój luby wpakował piłkę do bramki, przechylając tym samym szalę wygranej na stronę gospodarzy, czułam się najszczęśliwszą osobą na świecie.



Koniec.


Dziękuję!