niedziela, 30 września 2012

5. ¡Visca el Barça!


Chcąc wykorzystać sprzyjającą aurę do maksimum, do domu poszłam pieszo, zajadając się po drodze suszonymi bananami w plasterkach.
-Un beso significa amistad, sexo y amor. En cualquier parte del mundo, no importa la religion! - śpiewałam cicho ale z uczuciem, przeskakując po dwa schodki na raz. Grzebałam właśnie w reklamówce, do której w roztargnieniu wrzuciłam klucze, pakując zakupy przy sklepowej kasie. W takich właśnie momentach żałuję, że nigdy nie nauczyłam się utrzymywania porządku we własnej torebce.-Mam!- powiedziałam do siebie i gwałtownie wyciągnęłam rękę z plastikowego worka. Po chwili jednak z moich ust wydobyła się lawina niecenzuralnych słów. Wszystko to było spowodowane faktem, iż przecięłam kluczem bok siatki przez co jabłka i pomarańcze posypały się po schodach, butelka z mlekiem pękła opryskując przy tym ściany, a jakby tego było mało- tuzin jaj spakowanych do papierowej torebeczki również znalazł się na podłodze.-Fuck my life- mruknęłam do siebie i wzięłam się za sprzątanie. Wrzuciłam wszystko do worka na śmieci i przebrawszy się rozpoczęłam mycie schodów. Powoli, nie spiesząc się starałam się jak najdokładniej umyć każdy stopień. Kiedy miałam już do wytarcia "mniej niż więcej" poślizgnęłam się i niemal od razu poczułam ostry ból. W mgnieniu oka moja kostka spuchła niesamowicie, przez co wiedziałam że zrobiłam sobie krzywdę i powinnam czym prędzej obłożyć ją lodem. Postawiłam wiadro z mopem w rogu i skacząc na jednej nodze pokonałam dystans dzielący mnie od mieszkania. Nie wiem nawet kiedy łzy zaczęły płynąć po moich policzkach. Pierwsze, co przyszło mi na myśl w tym momencie, to zadzwonić to Javiera.

O mierze naszej krótkiej, aczkolwiek intensywnej przyjaźni może świadczyć fakt że zjawił się tu w ciągu kilkunastu minut, mimo że byli właśnie z chłopakami na "męskiej kolacji", jak sam to zresztą określił. Dziękowałam w duchu Bogu, że piłkarz nie wypił nic procentowego, przez co mógł prowadzić.
-Boże, Mel. Coś Ty zrobiła?- wbiegł do przedpokoju z wiadrem i mopem w dłoni, uprzednio znalazłszy je zapewne na klatce schodowej, po czym cisnął owe przedmioty pod ścianę. Nic nie powiedziałam, tylko ponownie zaczęłam płakać. Jestem osobą strasznie wrażliwą na ból i nic na to nie poradzę. Było mi odrobinę głupio, czułam się jak mała dziewczynka jęcząca z byle powodu, jednak nie mogłam opanować łez. Usłyszałam głośne westchnięcie mężczyzny i poczułam silnie obejmujące mnie ramiona.-Cii, nie płacz. Pojedziemy do szpitala i zobaczymy co nawyrabiałaś, gapo- przycisnął mnie mocniej do siebie. Rytmiczny oddech Javiego sprawił iż uspokoiłam się nieco. Zaczęłam instruować przyjaciela gdzie powinien szukać moich dokumentów i które ubrania chciałabym, żeby mi przyniósł. Pozostało nam jedynie mieć nadzieję, że w szpitalu nie każą nam czekać zbyt długo.

-Panno Brown- drażnił śmiejąc się pod nosem.
-Hm?- burknęłam nie odrywając wzroku od szyby.
-Będę mógł się podpisać na Twoim gipsie?
-Pod jednym warunkiem.
-Jakim?
-Najpierw kopnę Cię tym gipsem w tyłek!-warknęłam zdenerwowana.-Głupek!- to było ostatnie wypowiedziane przeze mnie słowo, aż do momentu w którym zatrzymaliśmy się w garażu. Cisza panująca w samochodzie, mącona jedynie przez głos radiowego spikera pozwoliła mi się zrelaksować i znacznie ostudziła moje emocje.
-Pomóc Ci?- usłyszałam głos Maschiego, który w ułamku sekundy znalazł się tuż koło mnie.
-Dam radę, spokojnie. To tylko gips, nie obcięli mi nogi- uśmiechnęłam się. Uwielbiam Javiera właśnie za to: dopieka mi i dokucza przez większość czasu który spędzamy razem, jednak wiem, że kiedy będę go potrzebować stanie u mojego boku bez wahania. Ja z resztą zrobiłabym to samo. Kuśtykając, wdrapaliśmy się na drugie piętro i stanęliśmy przed mahoniowymi drzwiami ozdobionymi tabliczką z moim nazwiskiem. 
Dlaczego "wdrapaliśMY się"? 
Otóż Mascherano jako człowiek z natury bardzo empatyczny, chcąc wesprzeć mnie w cierpieniu skakał u mojego boku jedną nogę zginając w kolanie w taki sposób, by nie móc się na niej podeprzeć. Obserwowałam jego zachowanie wybuchając śmiechem raz po raz, przez co pokonanie tak niewielkiej odległości zajęło nam znacznie więcej czasu niż powinno- nawet biorąc pod uwagę gips na mojej lewej stopie.
-Na pewno sobie poradzisz, Brownie?- rzucił stojąc u podnóża schodów i rzucając mi ostatnie, tego dnia, kontrolne spojrzenie.
-Tak, na pewno- posłałam mu ciepły uśmiech i weszłam do przedpokoju.-Javier!- uniosłam głos, by zawrócić mężczyznę znajdującego się już na półpiętrze.
-Słucham?- spytał cicho.
-Dziękuję.

Rano obudziłam się w znacznie lepszym humorze. Owinęłam nogę granatowym bandażem i wciągnęłam na siebie luźne czerwone shorty i beżową bluzkę. Zdziwiłam się jedynie, że Javi nie zadzwonił do mnie ani razu. Zdecydowałam się wybrać jego numer:
-A cóż to, czyżby mój prywatny, osobisty, personalny budzik zaspał? Wstajemy!- przywitałam się wesoło.
-Skąd ten pomysł? Właśnie miałem do Ciebie pisać. Nadal chcesz towarzyszyć mi na treningu?
-Pewnie! Nie mam zamiaru spędzić całego dnia samotnie. Jeśli chcesz to wpadnij na śniadanko, robię najlepsze tosty pod słońcem!- zareklamowałam się.
-Namówiłaś mnie, niedługo będę- zaśmiał się piłkarz.
-Vale- rozłączyłam się.
Po skonsumowaniu posiłku od razu skierowaliśmy się na Camp Nou. Pokuśtykałam ku ławce rezerwowych i ponownie czekałam na chłopców urozmaicając sobie czas iPhone'owymi aplikacjami.
-Witamy piękną Panią!- usłyszałam głos Puyola, któremu wtórował Thiago. Uśmiechnęłam się zerkając na niego.
-Cześć! Co tu robicie? Nie powinniście mieć jakiejś pogadanki z Tito?- szczerze się zdziwiłam.
-Powiedział, że dzisiaj spotkamy się wyjątkowo na boisku- wzruszył ramionami Carles.- Javier zdradził nam co się stało- dodał zerkając na moją nogę.
-Jak widzisz miał miejsce pewien mały wypadek- powiedziałam ze śmiechem, czerwieniąc się delikatnie.
-Jesteś zwykłą łamagą- rzucił Alcántara obojętnie. Spojrzałam na mężczyznę zastanawiając się o co mu chodzi. Nie mówię nawet o słowach, które skierował w moim kierunku, tylko o tonie jakiego użył. Podczas naszego ostatniego spotkania zachowywał się kulturalnie, był troskliwy, pytał o moje zainteresowania. Sprawił, że byłam gotowa zamazać pierwsze, złe wrażenie.
-Najwidoczniej- nie zaszczyciłam go nawet spojrzeniem.-Jak samopoczucie przed meczem z Sevillą?- spytałam kapitana Blaugrany.
-Nie ukrywam, że czujemy się dosyć pewnie, jednak do tej pory zdążyliśmy nauczyć się, żeby nigdy nie osiąść na laurach i każdego zawodnika traktować jak miuro- uśmiechnął się ciepło.
-Uda Wam się, wygracie to z pewnością! Tak samo jak najbliższy 'el clásico', nie ma innej możliwości.
W ciągu następnych kilkunastu minut dołączyła do nas reszta drużyny. Rozmawialiśmy żartując, kiedy nagle hiszpański piłkarz brazylijskiego pochodzenia, właściciel koszulki Azulgrany z numerem 11 rzucił:
-Maschi, jak kiedy masz zamiar posunąć Waszą znajomość na następny etap?
-Co chcesz przez to powiedzieć?- spytał zdezorientowany Argentyńczyk.
-Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nie zamierzasz.. no wiesz.. mężczyźni mają swoje potrzeby, a Melody jest ładna- patrzyłam na Thiago otwierając buzię ze zdziwienia. Zachowywał się, jakby nie był świadomy mojej obecności wśród nich, jakbym była duchem.-Ja tam skorzystałbym bez wahania- zaśmiał się bezczelnie.
-Zamknij się- syknęłam.
-Oj Mel, nie bądź taka święta- nie poznawałam go.
-Powiedziałam Ci, zamknij się chłopcze- nie zdając sobie z tego nawet sprawy ścisnęłam dłonie w pięści.
-Nie rozumiem Was. Javier, naprawdę nie próbowałeś jej zaliczyć? Jesteś piłkarzem, masz kasę, na pewno by Ci się zgodziła- mrugnął do niego okiem. Tego już było za wiele.
-Maschi, lepiej już pójdę- chwyciłam torebkę.
-Zostań- złapał mnie za ramię delikatnie sadzając mnie na fotelu.-Alcántara, mogę Cię prosić na słówko?
-A co, potrzebujesz jakiejś rady od bardziej doświadczonego wujka Thiago?- rzucił, jednak podążył za Argentyńczykiem. Nie wiem o czym rozmawiali, ale obaj mocno przy tym gestykulowali.
-Nie przejmuj się nim, jest młody. To jeszcze niedojrzały dzieciak. Hormony mu buzują i tyle- Valdes bronił kolegi z drużyny.
-Víctor, on jest starszy ode mnie. Poza tym, wiek nie jest tu usprawiedliwieniem. To zwykły, bogaty dupek myślący, że wszyscy tu są dla niego. Kretyn- podsumowałam.

Vilanova wkroczył na boisko wraz ze swoim asystentem, Jordim Roura, dając znać wszystkim zawodnikom by zaczęli się rozgrzewać. Zauważył mnie po kilku minutach i skinął głową wypowiadając bezgłośne '¡Buenos días!', na co jedynie się uśmiechnęłam i zrobiłam to samo. Dzisiejszy trening należał do tych luźniejszych, mających na celu jedynie rozluźnienie się piłkarzy przez starciem z Sevillą. Kiedy wszyscy byli już gotowi do gry Francesc podzielił chłopców na dwie drużyny, wręczając wszystkim znaczniki. Thiago gonił za piłką, od czasu do czasu rzucając mi zaczepne spojrzenia. Starałam się go ignorować, jednak miałam świadomość, że zauważam iż na mnie zerka, ponieważ sama wodzę za nim wzrokiem. Zganiłam się w myślach i postanowiłam się poprawić. Ze skupioną miną obserwowałam mecz.
-Co się stało?- Vilanova przysiadł koło mnie, wskazując dłonią gips.
-Spadłam ze schodów- skrzywiłam się.-Na szczęście za dwa tygodnie się tego pozbędę i wszystko wróci do normy- uśmiechnęłam się.
-Przyjdziesz na jutrzejszy mecz?- spytał.
-Nie mam wyjścia, założyłam się z Javierem, że wygramy.
-Mascherano wierzy, że będzie inaczej?- spytał Tito bardzo poważnie. Widać było, że ewentualny brak wiary w swoje możliwości jednego z jego zawodników go zaniepokoił.
-Nie, nie- zaprzeczyłam szybko.-Różnimy się jedynie w kwestii tego, iloma golami zwycięży Duma Katalonii- uspokoiłam mężczyznę.
-Uf- odetchnął.-Nieźle mnie przestraszyłaś, taka informacja, i to przed samym meczem!- wyrzucił z siebie na jednym oddechu.
-Ha ha, przepraszam, nie chciałam- zapewniłam trenera Blaugrany. 

Zdążyliśmy zamienić jeszcze kilka słów, kiedy na siedzenia wokół nas opadła cała drużyna.-Jak tam? kto wygrywa?- spytałam Messiego.
-Oczywiście, że my- wypiął dumnie pierś.-Mamy o punkt więcej. Rozejrzałam się po chłopakach, aby spojrzeć kto jest w drużynie Leo. Pinto, Alves, Pique, Cesc, Busquets i Thiago ubrani byli w żółte znaczniki, takie same jak ten, który mial na sobie argentyński piłkarz. W drugiej połowie meczu nie padła żadna bramka, więc drużyna amarilla świętowała zwycięstwo.
-Jak Ci się podobało, mała?- mruknął Alcántara przysuwając się do mnie.
-Nie mam zamiaru z Tobą rozmawiać- odwróciłam głowę, wpatrując się w słynną trybunę z napisem "Més que un club" z udawanym zainteresowaniem.
-Jesteś na mnie zła?- ponownie nie wierzyłam w to, co słyszę.
-Mówisz poważnie? Nie wiem dlaczego masz o mnie takie, a nie inne zdanie i szczerze mówiąc mnie to nie interesuje. Jesteś głupim, bogatym chłopaczkiem, który myśli, że kasa na jego koncie sprawi, że każda dziewczyna rozłoży przed nim nogi. Nie podoba mi się to, ja reprezentuję inne wartości. Najlepiej będzie, jeżeli nie będziemy utrzymywać ze sobą żadnych kontaktów. Cześć- wstałam i skierowałam się ku korytarzowi, na którym miałam nadzieję spotkać Javiera. Hall świecił pustkami, więc skierowałam się do wyjścia, chcąc zaczekać na piłkarza przy samochodzie.

'Jestem na parkingu. Rusz się, Piłkarzyno!'- wystukałam na klawiaturze telefonu i wysłałam wiadomość.  Stałam  kilka minut wpatrując się w niebo. W dzieciństwie zawsze lubiłam oglądać chmury i porównywać je do jakichś zwierząt czy przedmiotów. Uśmiechając się w myślach spoglądałam na 'psa' goniącego 'piłkę', która z kolei toczyła się za 'garnkiem',
-A może by tak grzeczniej?- usłyszałam głos Maschiego.
-Też Cię kocham- uśmiechnęłam się.
-Jak noga?- spytał troskliwie mężczyzna.
-W porządku, dziękuję. Po co ON tu przyszedł?- skrzywiłam twarz spoglądając w oczy Thiago.
-Ja ten.. chciałem przeprosić- mruknął ledwie słyszalnie. Wyglądało, jakby do wypowiedzenia tych słów zmusili go koledzy z drużyny. Nie odezwałam się słowem i korzystając  okazji, że Mascherano otworzył auto wsunęłam się na przednie siedzenie i z hukiem zatrzasnęłam drzwi.

Jestem w ciąży, kupuję zielone łóżeczko i dziwną, malutką sukienkę balową. Krążę po szpitalu, lecz kiedy odwracam wzrok leżę w domu, w swoim łóżku. Obok mnie leży mały, zawinięty w błękitny rożek chłopiec. Mój syn, na którego patrzyłam z uwielbieniem.

Obudziłam się zaniepokojona owym snem. Scena ta pojawiała się a moich imaginacjach już od jakiegoś czasu, za każdym razem wywołując podobne emocje. Zastanawiałam się co owa projekcja może znaczyć. Rozglądnęłam się po pokoju, zegar wskazywał 11:30. Mecz miał rozpocząć się późnym wieczorem, więc z braku ciekawszych zajęć postanowiłam spędzić dzień w piżamie. Zaopatrzyłam się w jabłko, laptopa i wodę, po czym przeglądnęłam pocztę, facebook i inne portale społecznościowe.

-Ten sędzia jest ślepy!- krzyczałam do Antonelli, kiedy razem dopingowałyśmy chłopców.
-Spokojnie, wygramy- mówiła opanowanym głosem, gładząc się po zaokrąglonym już brzuszku.
-O niee! Negredo strzelił! 2:0!- kręciłam z niedowierzaniem głową, kiedy po trybunach przetoczył się jęk zawodu. Usiadłam zrezygnowana na ławce.
-Trochę wiary, dziewczyno. Nie z takiej opresji wychodziła Duma Katalonii. Patrz tylko- wstała i pociągnęła  mnie za sobą w stronę barierki. Jakby w odpowiedzi na jej słowa kilka minut później gola zdobył Cesc.
-Eeeeoooo! Eeeooo! Barça!- krzyczałam rozemocjonowana, z wielkim uśmiechem który pojawił się na mojej twarzy. Czułam jak paznokcie wbijają mi się w dłonie, przez mocne zaciskanie kciuków.- ¡Vamoooooooos!- zbliżała się 90' meczu. Mimo iż serce podpowiadało mi, by nie tracić wiary, powoli oswajałam się z myślą, że zmniejszymy swoją przewagę nad Realem. W przedostatniej minucie przepisowego czasu gry Fàbregas znowu pokazał klasę i pokonał Palopa.
-Aaaa!- ukochana Messiego rzuciła się w moje objęcia.-Mówiłam Ci!- krzyczała. Ostatnie pięć minut meczu miało zdecydować o tym, czy zdobędziemy upragnione 3 punkty.
91'
92'
93'
-Czy to się dzieje naprawdę? Antonella!- spojrzałam na wzruszoną kobietę.
-Wygraliśmy!- skakała klaszcząc.

PS. Jeśli mam być szczera nie jestem przekonana co do tego odcinka. Notka ewidentnie wymęczona, pisana bardziej z obowiązku niż przyjemności.
+ Gratulacje dla Pedro,
+ 2x Cesc, 1xVilla i wiadomo o czym mowa. :)

środa, 26 września 2012

4. Solo por un beso...


Następnego dnia udałam się do pracy dzierżąc w dłoni wypowiedzenie. Z zupełnie nieznanego mi powodu byłam nieco zdenerwowana- dzieje się tak zawsze, kiedy mam zrobić coś, co innej osobie może się nie spodobać. Mimo wszystko tym razem chciałam postawić na siebie i nie zadowalać nikogo innego kosztem mojego szczęścia, moich marzeń i ambicji.
-Cześć!- przywitałam się z Sandrą, dziewczyną pochodzącą z Kamerunu, mieszkającą w Barcelonie od kilku lat.
-Hej! Co u Ciebie?- stała jak zwykle uśmiechnięta, jednak na widok mojej miny zaniepokoiła się.-Wszystko w porządku?
-Tak, tak. Tylko..Jest szef?
-Jest, niedawno przyszedł. Co to jest?- spytała, kiedy wyciągnęłam z teczki kartkę A4 ubraną w przezroczystą koszulkę.
-Wypowiedzenie- rzuciłam krótko.
-Odchodzisz?- skinęłam głową.- Mogę spytać dlaczego?
-To nie jest praca dla mnie. Jesteście przesympatyczni i cieszę się, że Was poznałam- zapewniłam.-Jednak nie pasuję tutaj. To nie jest to, co chcę w życiu robić. Po prostu- uśmiechnęłam się ciepło kierując się w stronę dębowych drzwi z przyczepioną do nich pozłacaną tabliczką ozdobioną nazwiskiem szefa.
-Dzień dobry, w czym mogę Ci pomóc, Melody?- spytał Juan jak zwykle oficjalnym, ale uprzejmym tonem.
-Dzień dobry, szefie. Chciałabym złożyć wypowiedzenie- spuściłam wzrok.
-Usiądź proszę- przyjął jeszcze cieplejszą barwę głosu, co wzmogło moje wyrzuty sumienia.
-Jesteś pewna?
-Tak.
-Dobrze. Jako że jesteś w trakcie okresu próbnego nie obowiązuje Cię żaden okres wypowiedzenia. Załatw, proszę wszystkie formalności i spakuj swoje rzeczy. Miło mi się z Tobą pracowało- mężczyzna w średnim wieku, ubrany w sportową marynarkę i jeansy wstał, po czym wyciągnął do mnie dłoń, którą po chwili uścisnęłam.
-Mi również, szkoda że tak krótko- wyszłam z gabinetu, a moje serce ponownie wskoczyło na swoje miejsce i zaczęło rytmiczny, spokojny bieg. Zerknęłam na Sandrę, która wpatrywała się we mnie pytająco.
-I co?- ponaglała mnie.
-I nic. Dziś jest mój ostatni dzień w pracy- odpowiedziałam poprawiając sukienkę która pomarszczyła się kiedy siadałam na krześle obok koleżanki. Z redakcji wychodziłam z bardzo mieszanymi uczuciami- cieszyłam się, że odważyłam się postawić na siebie i choć raz zachować się w stylu Katie zamiast chować głowę w piach. Z drugiej jednak strony czułam strach z racji niepewnego jutra. Nie wiedziałam co będzie się ze mną działo w kolejnych dniach, tygodniach, miesiącach. Jakby tego było mało odpowiedź z uczelni nadal nie przychodziła.

-Może Panią podwieźć?- jak z pod ziemi wyrósł Maschi w swoim białym mercedesie.-Uśmiechnij się- powiedział, kiedy wsiadałam.
-Masz ochotę na film, piwo i paluszki?- spytałam sąsiada.
-Jest aż tak źle?- zachichotał, ale widząc moją poważną minę niemal natychmiast zamilkł.
-Jedźmy jeszcze do sklepu, dobrze?
-Jak sobie życzysz- ruszył powoli, próbując włączyć się do ruchu. Kupiłam kilka piw i niezdrowych przekąsek na typowy gorzko-kwaśny wieczór.

-Mel, CZY TO SĄ KORKI?- Javier niemal pobiegł do przedpokoju krztusząc się przy okazji alkoholowym napojem.
-Jesteś piłkarzem, powinieneś wiedzieć- zaśmiałam się.
-Ale skąd one tu?- przenosił spojrzenie z salonu, na szafkę w której leżały buty i z powrotem.
-Cały czas tam były- wzruszyłam ramionami, siląc się na obojętność. Musiałam jednak przyznać przed samą sobą, że tęskniłam za kopaniem piłki w meczach towarzyskich.-Dopiero je zauważyłeś?
-Dopiero teraz zepsuły Ci się drzwiczki od szafki, ukazując niemal wszystko co masz w środku. Swoją drogą- zrobił pauzę- masz tu niezły bałagan jak na Ciebie, pedantko- wytknął mi język.
-Swoją drogą, mógłbyś mi te drzwiczki w końcu naprawić- rzuciłam.
-Ale Mel.. dlaczego nigdy nie mówiłaś nic o piłce?
-Jak to nie? Na naszej pierwszej kawie na pewno wspomniałam Ci, że uwielbiam football. Czy nikt mnie nie słucha?- spytałam z wyrzutem.
-Mówiłaś, że lubisz chodzić na mecze ale nie że grałaś!- fuknął nieco dotknięty moją wcześniejszą uwagą.
-Bo to było dawno, nie ma do czego wracać. Było, minęło- nie chciałam drążyć tego tematu.
-Opowiadaj- rozkazał, a ja zgromiłam go wzrokiem.
-Javier..
-Nie Javieruj mi tu, tylko mów. Dlaczego już nie grasz?- naciskał. Złamałam się i wyjawiłam mężczyźnie całą swoją historię. Powiedziałam o tym, jak w czasach szkolnych grałam w drużynie, jak jeździliśmy na zawody, jak doznałam małej kontuzji, która wymusiła na mnie kilkutygodniowy rozbrat z football'em, po którym nie wróciłam już do treningów.
-Mam pomysł- odpowiedział tylko.
-Aż się boję- zaśmiałam się.
-Przyjdę jutro do Ciebie o 8:00. Masz być gotowa- mówił władczym tonem.
-Nie mogę, o tej godzinie będę w..- zaczęłam.
-Nie będziesz, jesteś bezrobotna- brutalnie sprowadził mnie ponownie na ziemię.
-Ah, zapomniałam- skrzywiłam się.

Gorąca woda lejąca się z prysznica dawała mym mięśniom ukojenie. Stałam w bezruchu kilkanaście minut wykorzystując ten cudowny moment do maksimum. Zaraz po tym wmasowałam migdałowy balsam w każdy centymetr mojego ciała, owijając się jednocześnie cienką, niewidoczną woalką cudownego zapachu. Nałożyłam bokserki i duży t-shirt ze śmiesznym rysunkiem i czym prędzej wskoczyłam pod kołdrę. Zasnęłam niemal natychmiast.
Bezlitosny budzik nie pozwolił mi ponownie oddać się w objęcia Morfeusza, wydając z siebie dźwięk, który niemal przebił moje bębenki. Jakby tego było mało, pomocnik Dumy Katalonii zapewne przeczuwając, że będę próbowała wykręcić się z naszego porannego spotkania dzwonił na mój numer już kilka razy. Kiedy w końcu udało mi się uciec z wygodnego łóżka ubrałam białe shorty i bluzkę w tym samym kolorze. Włosy spięłam w wysokiego kitka i zajadając się płatkami kukurydzianymi czekałam na mieszkającego dwa piętra wyżej piłkarza.

-Co Ty masz na sobie?- przyznam, że oczekiwałam innego powitania.
-Co Ci się nie podoba?- skrzywiłam się.
-Idziemy na trening FC Barcelony, a Ty ubrałaś się  w barwy Królewskich?- zmierzył mnie wzrokiem.
-Gdzie idziemy? Chyba kpisz!- oburzyłam się.-Nie było mowy o żadnym treningu Barçy!- uniosłam głos.
-Teraz jest. Przebierz się i lecimy. Mamy dzisiaj ważny test, potrzebuję wsparcia- korzystał na mojej wrażliwości i na tym, że mam do niego słabość.
-Kiedyś Cię zamorduję.
-Ale najpierw się przebierz- rzucił obojętnie kradnąc żółty owoc ze szklanej miski stojącej na blacie w kuchni.-No, sto razy lepiej- klasnął w dłonie, kiedy zobaczył mnie w granatowych spodenkach i koszulce Blaugrany.-Odwróć się- wykonał gest ręką, jak gdybym nie zrozumiała co powiedział.-No nie! Powiedz mi, że to nie jest to co widzę- krzyknął łamiącym się głosem, patrząc na mnie spod byka.
-Co znowu? Chodźmy już- skierowałam się w stronę drzwi, szukając kluczy na półce, na którą je odłożyłam.
-XAVI?! Dlaczego nie Mascherano?! Jak mogłaś kupić koszulkę z imieniem Hernándeza?- marudził.
-Nie kupiłam jej, tylko dostałam. Daj mi taką ze swoim nazwiskiem, to ubiorę- wzruszyłam ramionami, jednak wiedziałam, że prędko nie wybaczy mi tej swoistej "zdrady".
-Muszę jeszcze skorzystać z toalety.
-Poczekam na dole.
-Łap- nim zdążyłam zareagować poczułam uderzenie.
-Jesteś głupi, wiesz?- mruknęłam z dezaprobatą schylając się po kluczyki samochodowe.

Na Camp Nou dojechaliśmy kilkanaście minut później. Rozsiadłam się na ławce rezerwowych i w oczekiwaniu na chłopców bawiłam się telefonem.
-Dzień dobry- usłyszałam poważny, męski głos.
-Dzień dobry- podniósłszy wzrok zobaczyłam nikogo innego jak nowego trenera Barçy.
-Nie chciałbym być nie miły, jednak muszę spytać.. co Pani tutaj robi? Kim Pani jest?- dopytywał się.
-Jestem przyjaciółką Javiera. Uparł się, żebym przyszła z nim na trening. Myślałam, że Pana poinformował- tłumaczyłam się.
-Aah, teraz wszystko jasne- kiwał głową z uśmiechem.
-Już przenoszę się na trybuny, przepraszam- wstałam i skierowałam się ku plastikowym krzesełkom.
-Nie, nie. Proszę zostać- wskazał dłonią miejsce zajmowane przeze mnie poprzednio.
-Nie będę Panu przeszkadzać?
-Skądże- machnął ręką.-Pozwoli Pani, że pójdę pośpieszyć tę bandę guzdrających się piłkarzy.
-Oczywiście.
Chłopaki przebiegli kilka okrążeń, ćwiczyli różne zagrania i zwody. Mieli przejść jeszcze przez rzuty karne, kiedy nagle usłyszałam:
-Panno Brown, proszę włożyć korki i zabrać się do roboty- spojrzałam na niego zdezorientowana.
-Słucham?- rozejrzałam się dookoła, chcąc upewnić się, że słowa te faktycznie były skierowane do mnie.
-Słyszała Pani. Wkładamy buciki i biegniemy pokopać piłkę. To nie jest propozycja, tylko polecenie trenera- mrugnął do mnie okiem.
-Ale jak? Nie wiedziałam, że mam wejść na boisko- wyszukałam wzrokiem Mascherano i usiłowałam właśnie zabić go spojrzeniem, kiedy ponownie dotarł mnie głos Tito:
-Javier wiedział. Obuwie znajdzie Pani pod krzesełkiem. Oczekuję Pani w tym miejscu za minutę- obrócił się na pięcie i zaczął dyskutować o czymś z Messim. Zawiązałam zielono-białe korki i niepewnym krokiem wkroczyłam na murawę. Stanęłam w kolejce zaraz za Ibrahimem.
-Skąd masz korki?- spytał ciemnowłosy mężczyzna.
-Kupiłam- odpowiedziałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Po co?
-Żeby grać- uśmiechnęłam się.-Kopało się kiedyś piłkę- przyjęłam pozę i ton głosu "na kozaka", po czym oboje zaczęliśmy się śmiać.
-Pięknie się prezentujesz w tych barwach- usłyszałam szept, który sprawił, że wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł przyjemny dreszcz. Poczułam też jeden z najpiękniejszych zapachów męskich perfum, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia.-Moje nazwisko jednak lepiej by na Tobie wyglądało- wdychając słodką woń obróciłam się i czar prysł.
-Dzięki- rzuciłam sucho w stronę Thiago.
-Pójdziesz ze mną na kolację?- spytał jak gdyby nigdy nic.
-Pewnie- powiedziałam sarkastycznie.
-Wspaniale- wyszczerzył się.- Będę po Ciebie o 20- dodał.-Jakie kwiaty lubisz?
-Cudownie- dodałam z jeszcze większą dozą sarkazmu w głosie.-Nie lubię kwiatów.
-Coś wymyślę- zignorowałam go.
Oczywiście, jak było do przewidzenia Valdes obronił znaczną większość moich strzałów. Piłka wpadła do siatki jedynie raz- raz uśmiechnęło się do mnie szczęście.
-No, no. Jestem pełen podziwu, pierwszy trening i już zdobyłaś gola. Wypada mi jedynie pogratulować- powiedział bramkarz. Nie byłam pewna, że mówi poważnie, czy ironizuje, więc uśmiechnęłam się szczerze i zeszłam z murawy chcąc nałożyć swoje rzymianki.
-Ciekawe skąd wzięły się tu moje korki, prawda?- rzuciłam w stronę Javiera.
-Doprawdy- powiedział idealnie udając niedowierzanie.-Może XAVI coś o tym wie- teraz miałam już pewność, że nadal czuje się urażony napisem który nosiłam na plecach.
-Smakował Ci kradziony banan?- spytałam z cwaną miną.
-Był pyszny- wytknął mi język.
Na stadionie spędziliśmy jeszcze około godziny- chłopcy rozmawiali w szatni z trenerem, ja samotnie wędrowałam po pustych korytarzach Camp Nou. Z zainteresowaniem oglądałam wyróżnienia, dyplomy, puchary, medale, stroje, w których wcześniej występowali zawodnicy Azulgrany i wiele innych pamiątek.
-Tutaj jesteś, wszędzie Cię szukamy!- usłyszałam głos Cesca.
-Dlaczego nie odbierasz?-odezwał się tym razem głos należący do Maschiego.
-Może telefon mi padł- wyjaśniłam obojętnie, wyciągając urządzenie z kieszeni.-O, miałam rację, widzisz?- uśmiechnęłam się.-Wracamy już do domu?
-Tak- odpowiedział. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi i nim się spostrzegłam siedzieliśmy już na mojej kanapie oglądając jakąś płytką komedię, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Kiedy Javier poszedł do siebie postanowiłam się zdrzemnąć. Niestety, niedługo później- tak mi się przynajmniej wydawało- ktoś wyrwał mnie z błogiego stanu, jakim niewątpliwie jest sen.

*DING DONG*
'Może jeżeli zignoruję gościa, to sobie pójdzie, a mi uda się zasnąć?'
*DING DONG*
'Twardy zawodnik.'
*DING DONG*
'Albo zwykły natręt'- zasłoniłam sobie uszy poduszkami, lecz dzwonienie nie ustało. Mało tego, usłyszałam coś, co przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Wstałam i z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy, ubrana w szare spodnie i żółtą bokserkę otworzyłam drzwi.
-Co Ty tutaj robisz?- spytałam zerkając z brązowe tęczówki.
-Jak to co? Idziemy na kolację- odpowiedział mężczyzna ubrany w czarną koszulę i ciemnogranatowe jeansy.
-Thiago..
-Nic nie mów, chodź- wykonał zachęcający gest ręką.
-Nie jestem odpowiednio ubrana- założyłam ręce na piersi.
-Ah- wydawało się jakby dopiero teraz zwrócił uwagę na mój strój.-Cóż, gustowny dres nie jest zły- zaśmiał się.-Mam coś dla Ciebie- wyciągnął drugą dłoń zza pleców.
-Mówiłam Ci, że nie lubię kw.. Alcántara?- jestem pewna, że ze zdziwienia otworzyłam buzię.-Co to jest?
-Marchewki- powiedział wręczając mi pęk warzyw ze zwisającymi długimi, zielonymi natkami. Przyznam, że mnie ujął. Doskonale wiedziałam, że zagranie to jest wzięte żywcem z filmu "Sex Story", jednak w tym momencie mi to nie przeszkadzało.
-Wejdź- zaprosiłam go do środka, nie do końca wierząc w to, co robię.-Napijesz się czegoś?
-Wody, jeśli mogę- usłyszałam.
-Ostatnim razem nie byłeś taki kulturalny- rzuciłam, po czym poszłam się przebrać. Nie miałam zamiaru iść z Thiago na kolację, ale nie chciałam paradować przed nim w rozciągniętych dresach. 'Czyżbym chciała się mu podobać?'- szybko jednak zanegowałam tę myśl, zawstydzając się lekko. Wciągnęłam obcisłe jeansy i seledynowy sweterek, po czym dołączyłam do mego gościa, który w danej chwili przeglądał magazyn sportowy.
-Nie wiedziałem, że aż tak lubisz 'el deporte'- powiedział z uznaniem.
-Dużo rzeczy o mnie jeszcze nie wiesz.
-Jeszcze. To co, możemy iść?- podniósł się z kanapy.
-Uhm, mówiłam Ci, że nie idziemy na żadną kolację.
-Nie bądź taka.
-Jaka? To Ty zachowywałeś się jak dupek.
-Przepraszam- z uwagą przyglądał się swoim butom.
-Yhm.
-Może chociaż zamówimy pizzę?- spojrzał na mnie nieśmiało. 'Thiago Alcántara spojrzał na mnie nieśmiało- koniec świata.'- pomyślałam.
-Nie odpuścisz, prawda?- dodałam kręcąc głową.
-Nie- usłyszałam.
-W takim razie niech będzie pizza. Z podwójnym ananasem proszę.
-Twoje słowo jest dla mnie rozkazem- pokłonił się.
Jedzenie przyjechało po kilkudziestu minutach. Wbrew moim obawom miło spędziłam wieczór w towarzystwie właściciela koszulki z numerem 11.
-Do następnego razu- mruknął mi cicho do ucha, a ja ponownie poczułam gęsią skórkę i dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Chyba to zauważył, bo zaśmiał się delikatnie i musnął mój policzek.
-Nie przeginaj- wyprostowałam się i powiedziałam pewnym siebie tonem.-Dobranoc- zamknęłam drzwi i zaraz potem obróciłam się by zjechać po nich na podłogę, czując jak na moją twarz wstępuje coraz większy uśmiech. 'Jak to możliwe? Przecież to dupek!'- ganiłam się w myślach. 'Ale przyniósł marchewki..'- cienki głosik podpowiadał mi, kiedy zerkałam  w stronę leżących na kuchennym blacie warzyw.

'Mel, zlituj się.'- sms o takiej treści przyszedł do mnie w środowe popołudnie.
'Nie wiem o co Ci chodzi'- zaczęłam śpiewać jeszcze głośniej i z bezczelnym uśmiechem wysłałam wiadomość do Javiera, który wymyślił sobie aby pójść na imprezę w środku tygodnia i teraz cierpiał.
Postanowiłam wykorzystać słoneczne przedpołudnie i rozglądnąć się po mieście w celu znalezienia nowej posady. Do tej pory nie wierzyłam w coś takiego jak 'kryzys'. Byłam (i jestem) zdania, że osobą chcąca pracować znajdzie zatrudnienie jeżeli będzie cierpliwa i wytrwała w tym co robi. No właśnie- do tej pory.. dreptałam po wąskich ulicach Barcelony już trzecią godzinę, a szpilki obcierały moje stopy do krwi. Zrezygnowana skierowałam się w stronę sklepu, w którym, aby to popołudnie nie należało do zmarnowanych, zdecydowałam się zrobić zakupy. Kiedy przechadzałam się po alejce z warzywami, rozdzwonił się mój telefon.
-Piękna, chodź ze mną na trening- usłyszałam głos Maschiego.
-Z miłą chęcią, ale nie mam czasu na przyjemności- powiedziałam zgodnie z prawdą.-Muszę na poważnie zacząć rozglądać się za pracą, mija już drugi tydzień odkąd jestem bezrobotna, dzisiaj nie znalazłam ani jednej oferty. Moje oszczędności topnieją w zastraszającym tempie- właśnie zdałam sobie z tego sprawę, zerkając do portfela.
-Obiecuję, że jeżeli tym razem ze mną pójdziesz, pomogę Ci z pracą. Może być?- negocjował. Głośno westchnęłam.
-Vale. O tej co zwykle?- upewniłam się.
-O tej samej- usłyszałam wesoły głos Javiera.-Do zobaczenia!
-Poczekaj!- krzyknęłam, a ludzie w sklepie zaczęli mi się dziwnie przyglądać. Spuściłam wzrok i czerwieniąc się delikatnie kontynuowałam cichym głosem.-Potrzebujesz czegoś ze sklepu?
-Możesz mi kupić coś słodkiego- dostałam odpowiedź.
-Będziesz gruby- zrewanżowałam się za wymianę zdań w parku, podczas której mężczyzna zajadał się cukierkami.

niedziela, 23 września 2012

3. Como un cuchillo en la mantequilla. Entraste a mi vida cuando me moría.

-Pyszne- usłyszałam. Siedzieliśmy właśnie na murku w pobliskim parku, a Javier ostentacyjnie pochłaniał cukierki.
-Mam nadzieję, że staną Ci w gardle- prychnęłam, lecz zaraz zauważyłam piłkarza który z wypchanymi policzkami wyglądał jak mały chomik i wybuchnęłam głośnym śmiechem.
-Wygrałem, więc mi się należy- powiedział, kiedy przełknął już wszystko co wpakował sobie do ust.
-Dziś wieczorem oczekuję czekolady. Koniecznie niemieckiej- zaznaczyłam.
-Będziesz gruba- rzucił.
-Będziesz ze mną chodził na siłownię.
-Chyba żartujesz.
-Powiem Vilanovie o Twoim obżarstwie- kiedy skończyłam mówić zgromił mnie wzrokiem.
-Zamorduję Cię kiedyś- wsypał resztę cukierków bo buzi i dał mi znak, żebyśmy powrócili do biegania. Podniosłam się i otrzepawszy z piasku pupę zaczęłam truchtać. Maschi przystanął na chwilę i zaczął przyglądać mi się z szerokim uśmiechem.
-Czemu tak patrzysz?- nie wiedziałam o co chodzi mojemu sąsiadowi.
-Zrób to jeszcze raz- szczerzył białe zęby.
-Co?- nadal nie rozumiałam jego zachowania.
-Fajnie wyglądasz kiedy sama klepiesz się po tyłku- piłkarz zaczął się śmiać na całego.
-Głupi jesteś, wiesz?- puknęłam się w czoło i wróciłam do poprzedniej czynności. Weekend upływał w zastraszającym tempie. Nieco później, będąc już w domu usłyszałam głośne walenie do drzwi. W pierwszym momencie pomyślałam, że mam déjà vu z pierwszego dnia po przyjeździe do Barcelony, kiedy to Mascherano dobijał się ze złością nie rozumiejąc mojej miłości do śpiewania.
-Melody! Mam dla Ciebie niespodziankę!- krzyczał zanim jeszcze nacisnęłam klamkę.
-Nie krzycz tak! Jaką?- uśmiechnęłam się wchodząc wgłąb mieszkania.
-Idziemy na grilla do Puyola- zamilkł, oczekując zapewne wybuchu radości z mojej strony.
-Nie chce mi się- skrzywiłam się z dezaprobatą.
-Nie pytałem, czy Ci się chce. Chcesz całą niedzielę spędzić w domu?- spytał zdziwiony.
-Dokładnie tak- wyszczerzyłam zęby.
-Jak sobie chcesz ale z pewnością będziesz żałować- wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie.
-O której?
-17.30- nie widziałam jego twarzy, ale wiedziałam że się uśmiecha. Usiadłam przed komputerem z zamiarem przeczytania  raz jeszcze swojego artykułu o "50 sposobach zachęcenia swojego dziecka do uprawiania sportu". Przesuwając spojrzenie na kolejne linijki doszłam do wniosku, że praca w gazecie nie jest jednak tym co chciałabym w życiu robić. Od zawsze marzyłam by pracować albo przy "el deporte" albo w charakterze tłumacza. Kiedy przebierałam się w wyjściowe ciuchy zastanawiałam się czy da się połączyć moje obie pasje- zamiłowanie do piłki nożnej i do języków.

-Ładnie wyglądasz- przywitał mnie Maschi.
-Wiem- odpowiedziałam i z uśmiechem zamknęłam drzwi. Do domu Puyola jechaliśmy około dwudziestu minut, z czego połowę tego czasu spędziliśmy na stacji, bo Argentyńczyk jak niemal zawsze miał pusty bak.-Czekam tylko na moment w którym zabraknie Ci benzyny na jakimś wygwizdowie bez zasięgu, wiesz? Będziesz musiał iść środkiem ulicy w palącym słońcu do najbliższego miasteczka- powiedziałam wiedząc, że mężczyzna nie wozi ze sobą zapasowego kanistra.-Może to Cię nauczy, żeby zawsze tankować samochód.
-Dopilnuję, żeby stało się to wtedy, kiedy Ty będziesz ze mną- wytknął mi język i kazał wysiadać.-Nie domknęłaś drzwi- rzucił z politowaniem.
-Wiesz, że nie lubię trzaskać- skrzywiłam się, ale ponownie złapałam za klamkę i tym razem użyłam więcej siły niż poprzednio.-Może być?- wyszczerzyłam się. Kiedy staliśmy już pod bramą zatrzymałam się i pociągnęłam kompana za rękaw.-Javi..-mruknęłam niepewnie.-Sporo tu samochodów- rozejrzałam się dookoła.-Ile osób zaprosił Carles?
-A bo ja wiem- wzruszył ramionami.-Może coś koło dwudziestu?- dodał pytającym tonem.
-O mamo- tylko tyle z siebie wydusiłam.
-Eeeeeeyo Maschi!- obróciwszy się ujrzałam wysokiego bruneta.
-Cześć, Thiago- przywitał się mój sąsiad.
-Uu, cóż za piękność. Nowa 'przyjaciółka'?-wykonał 'zajączka' palcami. Chłopak od początku mi się nie spodobał. Wizualnie nie miałam się do czego przyczepić, ale był stanowczo za głośny, zbyt bezpośredni i wydawał się nieco nieułożony. Zmierzyłam go wzrokiem marszcząc delikatnie czoło.
-Z szacunkiem, Młody- upomniał kolegę Argentyńczyk.-Poznaj Melody, moją sąsiadkę- przedstawił mnie.
-Siema, jestem Thiago Alcántara.
-Hej, Melody Brown- powiedziałam obojętnie.-Javier, wchodzimy?
-Tak, chodźmy- kątem oka dostrzegłam pełną niezrozumienia minę nowego znajomego. Widocznie do tej pory wszystkie kobiety na jego drodze mdlały z radości, gdy odezwał się do nich właściciel koszulki z numerem 11. Na początku eventu czułam się nieco nieswojo, podobnie jak wtedy kiedy Mascherano zaprosił mnie na posiadówkę do swojego apartamentu. Żałowałam wtedy że nie ma Anotelli i Leo, z którymi na pewno poczułabym się pewniej.
Dzierżąc w jednej z dłoni bezalkoholowego drinka, a w drugiej plastikowy talerzyk z plastrem karkówki polanym pikantnym ketchupem powoli kierowałam się ku drewnianemu stolikowi. Jednorazowa zastawa ma to do siebie, że naczynia wyginają się kiedy złapie się je tylko z jednej strony. Z tego powodu musiałam podłożyć pod talerz całą dłoń. Niestety nie wzięłam pod uwagę temperatury mięsa, które już po chwili zaczęło mnie parzyć.
-Aaaa!- piszczałam sama do siebie przyspieszając kroku. Nagle pieczenie ustało.-Dzięki- zwróciłam się do gospodarza z uśmiechem.
-Nie ma sprawy. Jak Ci się podoba mój dom?- zagaił rozmowę.
-Masz cudowny ogród, marzy mi się taka mała oaza w przyszłości.
-Wpadaj kiedy będziesz miała ochotę. Idę skontrolować resztę towarzystwa, smacznego- i już go nie było. Tak pysznej kolacji nie jadłam od dawna. Czekałam właśnie na Xavi'ego, który zobowiązał się uraczyć mnie 'najpyszniejszym sokiem jaki miałam okazję pić'. Wszedł do domu około dziesięciu minut wcześniej, by wyciągnąć owy napój z lodówki i przepadł. Stałam więc sama obserwując zachodzące słońce, kiedy poczułam, że ktoś koło mnie staje.
-Cześć- skrzywiłam się na dźwięk tego głosu.
-Cześć- odpowiedziałam.
-Nie lubisz mnie, prawda?
-Nie znam Cię na tyle, żeby wiedzieć czy Cię lubię. Nie oszukujmy się jednak, przyjaciółmi raczej nie będziemy- wyjaśniłam szczerze wzruszając ramionami i zerkając na pomocnika FCB. (Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że rozmawiam prawie wyłącznie z zawodnikami grającymi na tej pozycji? :D)
-Zobaczymy co powiesz za jakiś czas- uśmiechnął się obleśnie i zaczął wpatrywać się w dal. Zastanawiałam się o co mu chodzi, nie zaczynając dyskusji.
-Ta-dam!- jak Filip z konopii wyskoczył Hernández.
-Jesteś wreszcie- rzuciłam z ulgą.-Myślałam, że już nie wrócisz.
-Proszę- wystawił dłoń z długą szklanką wypełnioną malinowo-różowo-czerwoną cieczą. Upiłam łyk zachowując przy tym powagę jak podczas degustacji wina.
-Opłacało się czekać- uśmiechnęłam się szeroko, ignorując przy tym Alcántarę, który chyba poczuł się dotknięty bo po chwili obrócił się na pięcie i wszedł między ludzi gawędzących w ogrodzie kapitana Dumy Katalonii.
-Czyżby Thiago poczuł do Ciebie miętę?- zaśmiał się piłkarz.
-Daj spokój- zawtórowałam mu po czym ponownie zamoczyłam usta w swoistej kolorowej ambrozji.  Nie wliczając kilku drobnych spięć z hiszpańskim zawodnikiem urodzonym we Włoszech, spędziłam ten wieczór bardzo sympatycznie poznając wielu nowych ludzi. Wróciliśmy z Maschim koło godziny 23:30, odwożąc przy okazji Cesca który skusił się na odrobinę alkoholu. Jak powszechnie wiadomo na "kapce" się nie kończy, przez co Fábregas nie mógł prowadzić.

-Co zamierzasz zrobić ze studiami?- dopytywała się Katie, kiedy już od godziny rozmawiałyśmy przez skype.
-Złożyłam papiery w tutejszej uczelni, w tym tygodniu powinnam dostać wyniki- odpowiedziałam.
-Zakładając, że Cie przyjmą, co wtedy? Co z pracą? Jak masz zamiar studiować: stacjonarnie czy zaocznie?- zadawała kolejne pytania zanim jeszcze zdążyłam udzielić jej odpowiedzi na poprzednie.
-Powoli, wariatko. Chcę studiować niestacjonarnie i szukam innej pracy. Cieszę się, że Twoja mama załatwiła mi to stanowisko ale to nie jest zajęcie dla mnie. Mam nadzieję, że nie jesteś zła?
-Zła?- zdziwiła się moja przyjaciółka. - Za co miałabym być zła?
-No wiesz.. jak już mówiłam to dzięki Twojej mamie mam tę pracę.. Zatrudnili mnie niecały miesiąc temu, a ja już chcę odejść- wyjaśniłam.- Myślałam, że Ci się to nie spodoba- dodałam.
-Żartujesz? Życie jest za krótkie, żeby robić coś, czego się nie lubi!- krzyknęła idealistycznie. No tak, nie mogłam spodziewać się innej odpowiedzi z ust Katie.
-Dlatego planujesz rzucić studia na ostatnim roku?- zaśmiałam się.
-Oj, ja po prostu się tam zmarnuję- moja przyjaciółka była pewna, że jako "artystka" nie odnajdzie się w świecie nauki. Nie, nie jest głupią osobą. Ma po prostu swój światopogląd i wyznaje swoje wartości. Póki nie robi głupot- jaką niewątpliwie jest zmarnowanie 3 lat i kilku miesięcy spędzonych na uczelni dla chwilowego 'widzimisię'- wspieram ją z całego serca, jednak tym razem jestem przekonana, że kilka miesięcy poświęconych na naukę jej nie zaszkodzi, a dzięki nim zdobędzie dyplom i-co za tym idzie- będzie miała możliwość znalezienia sobie 'przyziemnej' pracy, kiedy kolejna szalona idea spełznie na niczym.
-Katie, Katie.. posiedź jeszcze trochę na uniwerku, a potem wymyślimy co będziesz robić dalej. Dobrze Ci radze- powiedziałam zgodnie z własnymi przekonaniami.-Poczekaj, telefon mi dzwoni- usłyszałam głośną melodyjkę, graną przez urządzenie leżące na stole.-¡Hola pendejo!- rozpoczęłam rozmowę, tłumacząc właśnie Piqué, że nie wiem dlaczego nie może dodzwonić się do Javiera. Obiecawszy, że za chwilę sprawdzę czy piłkarz jest w domu rozłączyłam się.
-Wiesz..- zaczęła przyjaciółka.-Przeprowadzam się do Hiszpanii- rzuciła.
-Skąd taka myśl?- zdziwiłam się.
-Spodobało mi się, jak mówisz po castellano- zaśmiałam się.
-I dlatego chcesz tu zamieszkać? Jesteś szalona.
-Dzięki- potraktowała to jako komplement.
-Przepraszam Cię, ale muszę iść zobaczyć co się dzieje z Maschim. Geri do mnie dzwonił i bardzo się martwił. Widocznie nie ma z kim zagrać w FIFA albo coś- mruknęłam z ironią.
-Ok, nie ma sprawy. Do usłyszenia, ¡pendejo!- wybuchnęłam głośnym śmiechem na dźwięk ostatniego słowa.
-Wiesz co  to znaczy?- spytałam.
-Nie- dodała pewna siebie.-Ale brzmi fajnie.
-Lepiej wpisz to sobie w google- poradziłam przyjaciółce.-Buziaki, trzymaj się- zakończyłam połączenie. Wzdychając ciężko udałam się dwa piętra wyżej, chcąc dotrzymać obietnicy i mając zamiar sprawdzić, czy Argentyńczyk żyje.

 *DING DONG*
-Nie ma nikogo w domu- odpowiedział mi Mascherano, a zaraz potem usłyszałam głośny, kobiecy śmiech. Zrozumiałam, co powinnam zrobić i powoli skierowałam się ku schodom prowadzącym w dół.
-Mówię Ci, że nic mu nie jest. Zabawia się pewnie z jakąś laseczką- usłyszałam. 'Tylko nie ten głos. Boże, jeśli tam jesteś błagam Cię, ograniczę czekoladę tylko nie..'- modliłam się w myślach.
-A jednak- rzuciłam zrezygnowana stając oko w oko z Thiago, za którym dostrzegłam Gerarda.
-Jak zwykle cieszysz się na mój widok- rzucił Alcántara zalotnie, podnosząc jednocześnie brwi.
-Wprost nie posiadam się z radości- warknęłam z ironią.-Cześć Geri. Co tu robicie?- spytałam.-Mówiłam przecież, że skontroluję sytuację.
-Wiesz jak to jest z kobietami- uśmiechnął się.-Mówią jedno, robią drugie..
-No wiesz- powiedziałam z wyrzutem.-Powiem Ci jedynie, że Twój kumpel- w tym momencie spojrzałam pogardliwe w stronę pomocnika Blaugrany- ma rację. Maschi ma gościa płci damskiej, więc raczej do niego nie idźcie. Miło było się z Wami..- ponownie skierowałam wzrok na Thiago- spotkać. Do zobaczenia- wcisnęłam się między Piqué a zimną ścianę, chcąc jak najszybciej uciec do swojego królestwa.
-Możemy wpaść na kawę?- usłyszałam. Przystanęłam i rzuciłam w stronę Gerarda:
-Pewnie, zawsze jesteś tu mile widziany- po chwili jednak coś mnie podkusiło i zaproponowałam wizytę również nielubianemu przeze mnie piłkarzowi brazylijskiego pochodzenia.
-Ładnie się urządziłaś- pochwalił moje mieszkanie obrońca Dumy Katalonii.
-Dziękuję- uśmiechnęłam się.
-Thiago?- Geri rzucił w przestrzeń.- Utopiłeś się w tej łazience?- piłkarz zniknął w czeluściach małego pomieszczenia wyłożonego jasnymi kafelkami dobre piętnaście minut temu.
-Tu jestem- chłopak wyszedł z mojej sypialni.
-Co tam robiłeś?!- krzyknęłam.
-Spokojnie, zwiedzałem. Swoją drogą, ładną masz piżamkę- mrugnął do mnie okiem, a ja czułam że na mojej twarzy pojawia się jedna z barw FC Barcelony.
-NIGDY-NIE-WCHODŹ-TAM-PONOWNIE- powiedziałam przez zaciśnięte zęby.- Nie nauczono Cię, że nie można pakować się komuś z buciorami w prywatność bez pytania?- byłam wściekła.
-Spokojnie, to nie pierwsza sypialnia w której byłem i nie pierwsza piżamka którą widziałem- nadal przyjmował ten a'la uwodzicielski ton.
-Na nas już chyba pora- wtrącił Piqué ratując sytuację.-Kawa była pyszna, a Twoje cztery kąty są naprawdę cudownie urządzone. Może nawet skopiuję jakiś motyw do siebie- posłał mi ciepły, uspokajający uśmiech.
-Nie ma sprawy- powiedziałam uprzejmym tonem.-Do zobaczenia następnym razem!- rzuciłam zamykając za mężczyznami drzwi. Zastanawiałam się czy Alcántara jest na tyle głupi, by sądzić że owe pożegnanie było skierowane także do niego.

sobota, 22 września 2012

2.¿Sólo amigos o hay algo más?

-Otwarte!-krzyknęłam z kuchni.
-To ja!-usłyszałam.
-Domyśliłam się. Jaką kawę pijesz? Rozpuszczalną czy sypaną?- spytałam.
-Rozpuszczalną- głos zbliżał się do mnie z każdą sekundą.
-To dobrze, bo innej nie mam -wytknęłam mężczyźnie język.-Słodzisz? Z mlekiem?- dopytywałam się.
-Dwie łyżeczki proszę, piję czarną- poinformował mnie.
-Rozgość się w salonie, zaraz przyjdę z kawą- wskazałam brodą miejsce, do którego powinien się udać. Popijając słodki napój rozmawialiśmy na delikatne tematy, odpowiednie na ten etap znajomości (ulubiona muzyka, książki, zainteresowania). Hobby- tu znaleźliśmy wspólny język, jako że oboje kochamy piłkę nożną. Podczas naszego spotkania uwadze mojego gościa nie umknął chyba żaden szczegół: zauważył wystający z nie do końca rozpakowanej walizki szalik Blaugrany, nie omieszkał też nie zwrócić uwagi na płyty których słucham. Mężczyzna wywarł na mnie pozytywne wrażenie, choć momentami wydawał się zbyt pewny siebie. Nie chcąc jednak zapędzać się z wydawaniem wyroków uznałam, że nie jest taki zły.

-Katie, mówiłam Ci, że jadę do Barcelony. Ba, że się tu przeprowadzam. Tak mnie słuchasz?- mówiłam z udawanym wyrzutem do przyjaciółki z Londynu, kiedy zadzwoniła do mnie kilka godzin później. Dwudziestopięcioletnia Angielka z pewnością nie była osobą twardo stąpającą po ziemi. Dla niej liczyło się tylko 'tu' i 'teraz'. Jeżeli zapragnęła wyjechać do Portugalii na wakacje to po prostu to robiła, nie zważając na koszta i konsekwencje które tak droga wycieczka za sobą niesie, jeżeli jest się tylko biedną studentką. Była zupełnym przeciwieństwem mnie- rozważnej dziewiętnastoletniej brunetki, która planowała starannie każdy stawiany krok. Być może te różnice usposobień i charakterów spowodowały, że tak dobrze się ze sobą czujemy. Katie uspokaja się przy mnie, ja otwieram się będąc w jej towarzystwie.
-Oj, mówiłaś, nie mówiłaś. Teraz to już nie ważne, bo i tak nie ma Cię tutaj, tylko siedzisz sobie w cholernej Katalonii. Czy Ty zdajesz sobie sprawę, że podczas kiedy u Ciebie świeci słońce ja mam na sobie kalosze? Stylowe, bo stylowe ale jednak kalosze. Wolałabym wskoczyć w japonki albo chociaż rzymianki...- fantazjowała.-Chyba jednak moja letnia garderoba będzie musiała poczekać na wizytę w Barcelonie- puszczała aluzje.
-O, znasz kogoś stąd? Kiedy wpadniesz? Mogłybyśmy się spotkać- udawałam głupią, wiedząc jak zirytuję tym Angielkę.
-Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że mnie nie zaprosisz?- burknęła z wyrzutem, a ja oczyma wyobraźni widziałam jak marszczy czoło i wydyma usta w 'mini-dzióbek'. Śmiejącym się głosem zapewniłam ją jedynie, że w jest mile widziana o każdej porze dnia i nocy- co jak się wkrótce okaże, zrozumiała zbyt dosłownie.

Dni mijały mi głównie na spacerach po okolicy i 'poznawaniu się' z nowym terenem. Wiedziałam już gdzie kupię najświeższe owoce i warzywa, skąd wezmę prawdziwą, niemiecką czekoladę i jak najszybciej dojdę do miejsca swojej pracy. Jeżeli już mowa o redakcji- po jutrze muszę stawić się tam o godzinie 9:00, pora więc skompletować strój, ażeby w razie jakichkolwiek braków móc co nieco jeszcze dokupić. Z kubkiem miętowej herbaty w dłoni, ubrana w jeansowe shorty i bluzkę La Rocha usiadłam po turecku w swojej małej garderobie, wpatrując się w wiszące ubrania.
Powinnam ubrać się na galowo?
Wypada włożyć jeansy?
Koszula czy może raczej zwykła, elegancka bluzka?
Tysiące podobnych pytań przewijało mi się w myślach, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zerwałam się natychmiast, w efekcie czego resztka napoju wylała się wprost na czerwoną koszulkę. Klnąc pod nosem i pocierając ręką nowo powstałą, ciemną plamę pobiegłam otworzyć drzwi.
-No ładnie, tak szanujesz nasze barwy narodowe?- usłyszałam głos mężczyzny mieszkającego dwa piętra nade mną.
-To wszystko przez Ciebie, oblałam się herbatą- skrzywiłam się.
-Jak to przeze mnie? Nawet Cię nie dotknąłem- podniósł ręce do góry w obronnym geście.
-Ba, nawet się nie przywitałeś!- wytknęłam mu.
-Ah, fakt. Cześć Melody- pomachał mi.
-Hej, Javier. Co Cię do mnie sprowadza?- zaśmiałam się patrząc na piłkarza.
-Organizuję imprezę dziś wieczorem. Wpadną chłopaki, pomyślałem że możesz mogłabyś do nas dołączyć- wyjaśnił.
-Źle to zabrzmiało- nie spodobała mi się propozycja przedstawiona w ten sposób.
-Przepraszam, nie o to mi chodziło. Po prostu chciałem być miły i zaprosić Cię na posiadówkę z Katalończykami. Inne dziewczyny też będą, oczywiście- zapewnił mnie nieco zmieszany.
-O której?
-22:00.
-Będę.
-Świetnie!- dodał nieco zbyt rozentuzjazmowany.
-To.. do zobaczenia?- chciałam jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
-¡Hasta la próxima!- odniosłam wrażenie, że mojemu sąsiadowi szybkie pożegnanie również było na rękę. Zamknęłam drzwi i w tej samej chwili ściągnęłam z siebie mokre ubranie. Najbardziej na świecie (zaraz obok soku pomidorowego) nie lubię kiedy mokry materiał lepi się do mojego ciała. Wciągnęłam białą bokserkę i rozsiadłam się w salonie. Zupełnie zapomniałam o konieczności skompletowania uniformu na pierwszy dzień pracy i w błogiej nieświadomości oglądnęłam kolumbijską telenowelę.

-Jesteś wreszcie! Już myślałem, że nie przyjdziesz- gospodarz apartamentu numer 14 witał mnie z uśmiechem.-Mel.. chciałem Cię przeprosić. Głupio wtedy wyszło- mruknął unikając mojego wzroku.
-Nie ma sprawy, nie przejmuj się- poklepałam go niepewnie po ramieniu.-Przejdziemy dalej?- spytałam, kiedy trwaliśmy w ciszy ponad minutę.
-Ah tak, pewnie-klepnął się w czoło, jakby nagle o czymś sobie przypomniał.-Wejdź, proszę- wskazał ręką drogę do salonu, w którym siedziało mnóstwo ludzi.-Poznajcie się- powiedział głośno, ściągając na siebie uwagę zebranych.-Melody, poznaj proszę: Anna i  Andrés, Antonella z Mini-Messim pod sercem i sam Leo, Sergio, Gerard dzisiaj niestety bez Shakiry, Carles, Juanita, Xavier i Dulce- powiedział przeskakując z jednej twarzy na drugą, finalnie zatrzymując się na mojej. Po chwili przeniósł wzrok na resztę gości raz jeszcze.-Wszyscy- omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie- poznajcie Melody.
-Hej, miło Was poznać. Jestem Melody- wykonałam dziwny ruch ręką. Nienawidzę być w centrum zainteresowania, wolę grać drugie skrzypce.
-Hej.
-Cześć.
-Nam również jest miło.
-¡Hola!
Pierwsze minuty były dość krępujące, przynajmniej dla mnie. Wkrótce potem jednak znalazłam wspólny język z Antonellą, z którą zacięcie debatowałyśmy o zaletach posiadania licznej rodziny. Jednym z minusów ciąży (mało istotnym wobec całego procesu oczywiście) jest konieczność częstszego korzystania z toalety- z tego oto powodu po niecałej godzinie rozmowy zostałam w kuchni sama. Przygotowywałam sobie kolorowego drinka, kiedy do pomieszczenia wkroczył Xavi.
-Co pijesz?- zagaił.
-Wódkę cytrynową z sokiem.. cytrynowym i grejpfrutowym- mówiłam spoglądając po kolei na etykiety wszystkich płynów które wlałam do swojego 'longa'.
-Brzmi.. kwaśno- zaśmiał się pomocnik FC Barcelony i reprezentacji Hiszpanii jednocześnie.
-Masz ochotę?- zaproponowałam.
-Nie, dziękuję. Piję sam sok- pomachał mi szklanką przed nosem.-Ktoś musi rozwieźć część ekipy do domówi i mieszkań.
-Ah, no tak- przytaknęłam.
-Jak długo mieszkasz w Barcelonie? Nigdy wcześniej Cię tu nie widziałem- spojrzał za okno, jakby szukając w pamięci mojego widoku.
-Byłam tu kilka razy na wakacjach, a na stałe przeniosłam się nieco ponad tydzień temu- wyjaśniłam, a mój rozmówca nadal milczał. Zachowanie Hernandeza odebrałam jako oczekiwanie na dalszą część mojej odpowiedzi. Kontynuowałam więc.-Dostałam tutaj propozycję pracy w jednym z czasopism sportowych. Potrzebowałam zmiany, więc postanowiłam zaryzykować i rzucić wszytko dla Barcelony.
-Ładnie powiedziane- skomplementował Katalończyk.
-Mam nadzieję, że w rzeczywistości moje losy też potoczą się tak ładnie- uśmiechnęłam się i skierowałam w stronę salonu,z  którego dobiegały mnie głosy pozostałych gości. Spędziłam bardzo przyjemny wieczór w towarzystwie nowych znajomych.

-Błagam, tylko nie ta spódnica- mówiłam sama do siebie zrozpaczonym głosem. Czarny materiał pobrudzony był jakąś tłustą substancją. Zerknęłam na zegar- 8.20. Musiałam wyjść z mieszkania 20 minut później tak, by w redakcji być chwilę przed umówionym czasem. O wypraniu elementu garderoby nie było więc mowy, w panice przetrząsnęłam więc szafę raz jeszcze.-Może być- nadal rozmawiałam sama ze sobą, odczuwając niesamowitą ulgę znalazłszy inny, pasujący ciuch. Sukienka w kremowym kolorze, zakrywająca udo ale nie upodabniająca mnie do zakonnicy w połączeniu z cielistymi szpilkami prezentowała się elegancko i modnie zarazem. Czułam się w tym komfortowo, więc strój uznałam za strzał w dziesiątkę. Jak zwykle niemalże spóźniona, biegłam wąskimi uliczkami Barcelony modląc się w duchu by nie złamać obcasa. Udało się! O godzinie 8:51 byłam na miejscu. Odetchnęłam głęboko i przekroczyłam próg mojego nowego miejsca pracy. Jasne wnętrze urządzone w minimalistycznym stylu i pozwalające sobie na przesadę jedynie w wybranych miejscach, w kórych można było dostrzec jubileuszowe numery pisma czy nagrody lub listy pochwalne pod adresem redakcji, stwarzało bardzo pozytywne wrażenie.

*DING DONG* Zastanawiałam się kto śmie mnie budzić w sobotę, przed godziną ósmą rano. Z otwartym jedynie jednym okiem poczłapałam do drzwi z zamiarem zamordowania osoby stającej za nimi.
-Hej! Wiem, że wcześnie- na dźwięk dwóch ostatnich słów wykrzywiłam ironicznie twarz.-Ale nie mam z kim iść pobiegać. Chodź ze mną- złożył ręce w proszącym geście. Spojrzałam na piłkarza z wyrzutem i wciąż nie przerywając kontaktu wzrokowego trzasnęłam mu drzwiami przed nosem.-Przyjdę po Ciebie za 20 minut!-usłyszałam.
-Spadaj- syknęłam cicho i skierowałam się do łazienki. Od mojego przylotu do Barcelony minął niewiele ponad miesiąc. W tygodniu realizowałam plan: redakcja-obiad-relaks-Mascherano-sen. W dni wolne od pracy z łóżka wstawałam przed południem, tak by przygotować posiłek na godzinę 14. Na popołudnie wybierałam jakieś zajęcie rekreacyjne i nim się spostrzegałam ponownie leżałam pod kołdrą. W ciągu tych niespełna sześciu tygodni zdążyłam zaprzyjaźnić się a sąsiadem mieszkającym dwa piętra wyżej. Była to jednak relacja czysto przyjacielska, mająca na celu zapełnienie luki w rozkładzie dnia. Miło nam się ze sobą rozmawiało, mieliśmy podobne zainteresowania, wiele nas łączyło- dlaczego więc się nie przyjaźnić? Owszem, zdarzyła nam się wpadka. Podczas jednego z piątkowych wieczorów, które Javier spędził u mnie naprawiając dekoder od kablówki, o mało do czegoś między nami nie doszło. Historia przedstawia się następująco:
-Znowu? To już drugi raz w ciągu godziny!- krzyczałam zła, waląc pięścią w dekoder.-Javier, pomóż mi.-mówiłam do słuchawki, po zupełnie nieświadomym wybraniu numeru Mascherano. Zjawił się po chwili w samych jeansach. Zmierzyłam go wzrokiem.-Mogłeś się ubrać!- parsknęłam.
-Widzisz jak mi się do Ciebie spieszyło?- rzucił z uśmiechem. Kiedy pochylał się nad zepsutym urządzeniem ponownie przejechałam wzrokiem po całej jego sylwetce. Nigdy nie patrzyłam na pomocnika FC Barcelony jako na obiekt moich westchnień, czy najzwyczajniej w świecie mówiąc jako mężczyznę. Owszem- jest wysoki i przystojny ale nigdy dotąd mnie nie pociągał. Jego napięte mięśnie nie okryte żadnym skrawkiem materiału w połączeniu z czasem jaki spędziłam bez mężczyzny stworzyły mieszankę wybuchową. Wstałam i powoli podeszłam do miejsca w którym klęczał piłkarz. Kucnęłam obok niego i pogłaskałam po nagich plecach, zaznaczając jednocześnie paznokciem kręgosłup pomocnika Blaugrany. Javier spojrzał na mnie zdziwiony, by po chwili zbliżyć się do mnie i patrząc prosto w zielone tęczówki przyłożyć swą dłoń do mego lewego policzka. Automatycznie przymknęłam oczy i przechyliłam głowę, by przycisnąć dłoń Argentyńczyka do swojej twarzy. Opamiętałam się jednak kiedy poczułam jego oddech na mych ustach, jego wargi prawie dotykające moich.
-Nie. Przepraszam- wstałam szybko i usiadłam na kanapie w bezpiecznej odległości od Mascherano.
-To moja wina- przyjął rolę mężczyzny i chciał przenieść odpowiedzialność na siebie.
-Nie gadaj głupot. Zapomnijmy  o tym, dobrze?- spojrzałam na niego proszącym wzrokiem.
-Pewnie- zerknął w prawo.-Dekoder naprawiony. Pójdę już do siebie. Jeżeli będziesz czegoś..
-Wiem- przerwałam mu.-Wiem i dziękuję. A teraz przepraszam, ale chcę się położyć. Do zobaczenia- zamknęłam drzwi za znajomym, starając się wyrzucić z pamięci kilka ostatnich chwil.
Na szczęście oboje zamazaliśmy momenty zapomnienia grubym, czarnym markerem i zachowywaliśmy się jak gdyby nic się nie stało. Często wpadaliśmy do siebie by oglądnąć mecz lub film, pograć w karty albo w Monopoly. Naszym spotkaniom zawsze towarzyszyło dużo śmiechu i wesołych momentów. A teraz? Stałam ubrana w ciemnografitowe legginsy i luźną, żółtą bluzkę odkrywającą mi ramię, sznurując adidasy i przeklinając Mascherano w duchu. Równo 20 minut po porannej wizycie mężczyzny otworzyłam drzwi wiedząc co tam zastanę. Uśmiechnięty od ucha do ucha Argentyńczyk siedział na drugim z kolei schodku i patrzył wprost na mnie, nie ukrywając satysfakcji. Zakluczyłam drzwi i wyszliśmy z budynku. 
-Uśmiechnij się- rzucił do mnie, kiedy nasuwałam na nos wielkie okulary przeciwsłoneczne.
-Pocałuj mnie w nos. Wisisz mi czekoladę- powiedziałam nie zaszczycając go spojrzeniem.-A jeśli dobiegnę do tego słupka jako pierwsza- wskazałam palcem brązowy filar umiejscowiony kilkadziesiąt metrów przed nami- dorzucisz jeszcze M&M's- kiedy tylko skończyłam wypowiadać te słowa wyrwałam do przodu, byle by wygrać wyścig. 

PS. Kilka informacji ode mnie:
-polecam serdecznie autobiografię Hernándeza- 'Mi vida es el Barça'. Szukałam darmowego e-book'a w internecie od lutego tego roku ale niestety nie znalazłam nic, co by mnie satysfakcjonowało. Kupiłam dzisiaj w Empiku nowy, pachnący egzemplarz, który czytam z lubością i który polecam każdemu miłośnikowi Blaugrany czy samego Xaviera,
-już jutro (a w zasadzie dzisiaj) o 22:00 Granatowo-Czerwoni zagrają z Granadą. Niby wszystko ładnie, pięknie, bo przecież to starcie klubu stojącego na czele tabeli La Liga i zespołu plasującego się na miejscu numer 18, jednak nie potrafię myśleć o tym starciu spokojnie. W Blaugranie mamy sporo kontuzjowanych: 4 (!!!) obrońców- Pique, Puyol, Muniesa, Abidal, 1 pomocnik- Iniesta i 1 napastnik- Cuenca. Daje nam to aż 6 (!!!) kontuzjowanych piłkarzy. Bogu dzięki za Messiego, dobrze że chociaż jemu nic nie dolega. Swoją drogą Vilanova stanął przed nie lada problemem.. Nie ma co wyrokować- wierzę w chłopaków i trzymam kciuki za jutrzejszy mecz,
-po trzecie (i ostatnie) primo, polecam wrześniowy magazyn Four Four Two, z obszernym artykułem o Katalończykach i okładką opatrzoną śmieszno-strasznym rokowaniem dla klubu. Znajdziecie tam dodatkowo wywiad z Ronaldinho, opis przygody dwóch Polaków z Katalonią i wzruszająca historia Salvadora Cabanasa, który cudem uniknął śmierci.Pozdrawiam. :)

piątek, 21 września 2012

1. El comienzo de mi nueva vida.


Spoglądając w niebo zastanawiałam się w którą stronę poleci mój samolot. Dwie różne strony świata przedstawiały dwie zupełnie inne aury- z jednej strony chmury przybrały ciemnogranatowy kolor wskazujący na zbliżającą się ulewę, z drugiej natomiast uśmiechało się do pasażerów piękne, czerwcowe słońce otoczone grupką delikatnych Cirrusów. Siedząc na ławce w hali odlotów, ze słuchawkami wciśniętymi do uszu przyglądałam się brązowym sandałkom, które ubrałam do cielistej sukienki. Rozwiązywałam właśnie kolejną krzyżówkę i nie mogłam przypomnieć sobie odpowiedzi na pytanie o to, co tli się w świecy i chyba nieświadomie szukałam odpowiedzi we własnych butach. Oczywiście hasło było proste jak drut, ale wypadło mi z głowy i koniec.
-Knot- usłyszałam. Zwróciłam głowę w kierunku z którego dobiegł mnie delikatny, męski głos. Stuknęłam długopisem cztery razy w papierową gazetkę licząc kratki, uśmiechnęłam się z satysfakcją i wpisałam owe słowo. 
-Dziękuję- uśmiechnęłam się.- Takie proste słowo, a za nic w świecie nie mogłam go sobie przypomnieć.
-Każdemu może się zdarzyć- odpowiedział nieznajomy.
-Tyle, że niektórym zdarza się częściej- skrzywiłam się.
-Jestem Jacob- wyciągnął w moim kierunku dłoń.
-Melody- odwzajemniłam gest.-Miło mi- dorzuciłam.
-Mi również. Mogę spytać po co lecisz do Barcelony?- zaciekawił się.
-Dostałam tam ciekawą posadę w jednej z gazet. Poza tym mam ochotę zmienić coś w swoim życiu, bo zaczynam się nudzić. Co Cię sprowadza do Katalonii?- dobre maniery wymagały, bym zapytała.
-Byłem w Anglii tylko na wakacjach, spędziłem tutaj trzy wspaniałe tygodnie. Londyn jest cudowny, aż żal wracać- zasmucił się delikatnie.
-Barcelona też jest świetna, więc nie masz czego żałować- powiedziałam szczerze.
-Niby masz rację, ale dla kogoś kto spędził w niej całe życie robi się trochę nudna.
-Coś w tym..- nie dane mi było jednak skończyć, ponieważ bramka przez którą należy przejść by dostać się do samolotu została właśnie otwarta.-..jest. Idziemy?- spytałam zerkając w stronę drzwi, przez które przechodzili kolejni pasażerowie.
-Chodźmy- mój nowo poznany kolega wstał i poczekał aż do niego dołączę.
-Dzień dobry- przywitałam się z kobietą która skontrolowała mój bilet i kartę pokładową, po czym życząc mi miłego lotu zezwoliła na przejście dalej. Tym razem to ja przystanęłam na chwilę w oczekiwaniu na mojego kompana. Szybkim krokiem, ciągnąc za sobą małe podręczne walizeczki skierowaliśmy się do samolotu.
-Daj, zaniosę Twoją walizkę- delikatnie wyciągnął mi z dłoni bagaż.
-Dziękuję- powiedziałam zaskoczona aż tak dobrymi manierami Jacoba. U szczytu schodów oddał mi ekwipunek i już po chwili, zaraz po okazaniu potrzebnych dokumentów Pani stojącej przy wejściu do maszyny, zajęliśmy dwa miejsca w przedniej części samolotu.
-Boisz się latać?- spytał.
-Ogólnie nie mam z tym problemu, ale czasem, zazwyczaj kiedy latam sama kreuję sobie w głowie różne czarne scenariusze- mruknęłam.
-A teraz?
-Jest ok- uśmiechnęłam się.
Stewardessa po uprzednim powitaniu pasażerów rozpoczęła przedstawienie mające na celu wyjaśnienie nam gdzie są wyjścia ewakuacyjne i po krótce opowiedziała nam jak powinniśmy się zachować w konkretnych sytuacjach. Znam te słowa na pamięć, więc korzystając z kilku minut, podczas których uwaga Jacoba nie była skoncentrowana na mnie, przyjrzałam się mu dokładnie. Miał na sobie jasną, sportową koszulę i ciemne jeansy. Na szyi mężczyzny dostrzegłam srebrny łańcuszek, którego zawieszka ginęła pod ubraniem, więc pozostało mi się jedynie domyślać czym była. Ciemne włosy delikatnie opadały na czoło i kark współpasażera. Wyraźnie zarysowane kości policzkowe nadawały mu charakteru, jednak lekko zaokrąglony nos pozbawił go karykaturalnego wyglądu.
-Życzymy miłego lotu- usłyszałam. Zaraz po tych słowach na pokładzie nastąpiło małe poruszenie, co było dla mnie znakiem że show stewardessy dobiegło końca. Podczas podróży do słonecznej Katalonii większą część czasu spędziliśmy z Jacobem na rozmowie, podczas której raczyliśmy się zimną wodą gazowaną i paprykowymi chipsami. Niestety- wszystko co dobre szybko się kończy i nim się spostrzegłam staliśmy już przy taśmie z bagażami odbierając swoje walizki. Mężczyzna położył swoje tobołki na wózek i jak na gentlemana przystało poczekał na mnie. Kiedy na horyzoncie zamigały dwie granatowe torby ozdobione różowymi kokardkami pomógł mi umieścić je na miejscu i razem opuściliśmy pomieszczenie.
-Jacob!- dobiegło nas wołanie.
-Mama!- na twarz mężczyzny wstąpił szeroki uśmiech.- Miło było Cię poznać, Melody. Zadzwonię.- zapewnił mnie nowy znajomy machając mi przed oczami małą karteczką z rzędem cyferek i uścisnąwszy moją dłoń skierował się do swojej rodzicielki.
-Mi również miło było Cię poznać. Do usłyszenia w takim razie- pchnęłam wózek na którym leżał cały mój obecny majątek i poszłam szukać taksówki. Z racji braku dostępności jakiegolowiek auta w chwili obecnej przycupnęłam na pomalowanej na ciemny burgund ławce. Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam cieszące się swoją obecnością rodziny, matki i ojców witających swe dzieci czy żony witające mężów. 

Wychowałam się w domu dziecka, w północnej części Londynu. Przywykłam do tej świadomości, jednak czasem miewam jeszcze chwile słabości- takie jak ta. Przeszukałam torebkę, mając nadzieję znaleźć w niej paczkę chusteczek higienicznych. Wytarłam oczy i wsunęłam na nos wielkie, przeciwsłoneczne okulary.

-TAXI!- krzyknęłam, kiedy kierowca odpalał już silnik.- ¡Buenos días!- powiedziałam zdyszana.-Można?-upewniłam się.
-Oczywiście, proszę. Dzień dobry. Pomóc Pani z walizkami?- spytał.
-Bardzo proszę, jeśli byłby Pan tak miły.- uśmiechnęłam się delikatnie, a mężczyzna w ułamku sekundy zapakował bagaż do auta.
-Dokąd Panienkę zawieźć?
-Rambla del Raval 77, proszę.- wskazałam adres.
-Ależ cała przyjemność po mojej stronie- ukłonił się delikatnie.-To bardzo ładna, apartamentowa dzielnica- zagadnął.
-Tak, wiem. Słyszałam o tym. W bloku w którym zamieszkam są nawet takie gniazdka, ja jednak jeszcze za mało zarabiam, żeby mieszkać w takich luksusach- uśmiechnęłam się krzywo. Jechaliśmy około 20 minut, a z każdą kolejną chwilą moje obawy o wysokość rachunku rosły, więc odetchnęłam z ulgą kiedy samochód się zatrzymał a kierowca oznajmił, że dojechaliśmy do celu. Nie zapłaciłam na szczęście tak dużo, więc mogłam zostawić mężczyźnie napiwek. Wcisnęłam guzik domofonu, który odebrała kobieta o przyjemnym głosie, serdecznie zapraszając mnie do środka.
-Dzień dobry, Pani Melody Brown?- mówiła łamaną angielszczyzną.
-Tak, to ja. Dzień dobry. Pani Guadelupe? Możemy mówić po hiszpańsku, jeśli Pani chce. Myślę, że dam radę- uśmiechnęłam się jak najcieplej potrafiłam.
-Cudownie, mój angielski wymaga jeszcze doszlifowania. Witam Panią w Barcelonie, jak minęła podróż?
-Jak dotąd nie mogę narzekać- powiedziałam zgodnie z prawdą.- Jest cudownie, jestem oczarowana tym miejscem- porozmawiałyśmy jeszcze trochę, wymieniając przy tym mnóstwo uprzejmości, aż do obrzydzenia. Wypełniłyśmy wszelkie potrzebne dokumenty i stałyśmy właśnie w przedpokoju, a mina Pani Cortez zdradzała, że kobieta przeczesuje w myślach listę rzeczy, o których powinna mnie poinformować. Ledwo dusiłam w sobie śmiech za każdym razem, kiedy kiwała lekko głową na znak, że daną pozycję można 'odhaczyć'.
-W kuchni, na lodówce przyklejony jest mój numer telefonu. Jeżeli będzie Pani czegoś potrzebowała, proszę dzwonić. Miłego dnia!- pożegnała się.
-I wzajemnie, do zobaczenia- kiedy zamek w drzwiach kliknął, poczułam się naprawdę szczęśliwa. Rozejrzałam się po urządzonym bardzo klasycznie i schludnie mieszkaniu: przedpokój w kolorze kawy z mlekiem kontrastował z kolorowym salonem. Sypialnia z ciemnogranatowymi ścianami i białymi jak śnieg meblami prezentowała się cudownie. Kuchnia z elementami czerwieni idealnie wpasowała się w klimat, a przestronna łazienka z dużą wanną była wisienką na torcie. Z jednej z walizek wyciągnęłam swoje płyty i włączyłam ukochaną muzykę. Tańcząc i nucąc rozpakowałam torby. 'Niesamowite, spakować całe swoje życie do czterech walizek i torebki'-mówiłam sama do siebie kręcąc w niedowierzaniem głową. Podczas kiedy w tle pobrzmiewała druga część piosenki 'Fonseca- Arroyito' usłyszałam walenie do drzwi. Przestraszona wyłączyłam muzykę i zerknęłam przez wizjer. Dostrzegłam wysokiego mężczyznę, typowego Hiszpana z ciemnymi włosami, oczami i cerą. 
-Jest tam ktoś?- krzyczał. Uchyliłam drzwi, a mina 'napastnika' złagodniała.
-Dzień dobry. W czym mogę Panu pomóc?-stałam twarzą w twarz z zawodnikiem FC Barcelony, Javierem Mascherano.
-Czy to Pani tak.. śpiewa?- spytał. Poczułam się dotknięta tą pauzą, ponieważ kocham muzykować i nie uważam, żebym była aż tak złą śpiewaczką.
-Tak, to ja- powiedziałam twardo.-Przepraszam, jeśli się zagalopowałam. To jakoś tak samo przychodzi- uśmiechnęłam się zawstydzona spuszczając wzrok na podłogę.
-Nic się nie stało, miałem po prosu ciężki poranek, więc jestem nieco drażliwy.
-Zazwyczaj nie jestem uciążliwą sąsiadką. Tylko dzisiaj jakoś tak..- plątałam się mając świadomość swoich zarumienionych policzków.-Powinnam Pana zaprosić na powitalno-przeprosinową kawę, prawda? Problem polega jedynie na tym, że nie mam jeszcze takich rarytasów w swojej kuchni. W zasadzie w lodówce mam jedynie światło- stało się. Za każdym razem, kiedy się denerwuję plotę głupoty, byle by coś mówić.
-Spokojnie, niech się Pani tym nie denerwuje. Mam tylko jedną uwagę.. Możemy mówić sobie po imieniu? Javier- przedstawił się.
-Melody- uścisnęłam jego dłoń.
-Nie będę już przeszkadzał, zdążymy się jeszcze napić razem kawy, prawda? W razie, gdybyś potrzebowała pomocy, mieszkam na samej górze, pod 14- poinformował mnie.
-Dobrze wiedzieć, zapewne nie raz skorzystam z Pana, to znaczy z Twojej pomocy- poprawiłam się, kiedy Javier zgromił mnie spojrzeniem.
-W razie czego będę u siebie- i nim się spojrzałam wskakiwał po schodach na następne piętro. Zamknęłam drzwi i ponownie włączyłam muzykę, starając się śpiewać jednak nieco ciszej. Piosenkę 'Beyonce- I was here'  zakończyłam ze łzami w oczach. Wsunąwszy na stopy ponownie brązowe sandałki zakluczyłam dokładnie drzwi i z mapą w torebce udałam się na zakupy. Do sklepu szłam kilkakrotnie dłużej niż szedłby przeciętny człowiek, a wszystko przez to że co rusz zatrzymywałam się by popatrzeć chwilę dłużej na malownicze kamieniczki, ciekawe wystawy i inne przykuwające wzrok sytuacje czy rzeczy. Kupiłam ciemne pieczywo, płatki owsiane, pomidory i ser, a także dużą butelkę napoju, kawę, mleko i czteropak jogurtów. Zapakowałam wszystko do kolorowej, materiałowej siatki i wybrałam się w samotną podróż powrotną. Zadowolona ułożyłam zakupy w lodówce i szafkach, po czym wsypawszy dwie łyżeczki kawy rozpuszczalnej do kubka, włączyłam bezprzewodowy czajnik wypełniwszy go wcześniej wodą i stukając długimi paznokciami o blat czekałam na kliknięcie oznaczające, że mogę zaparzyć napój od którego jestem uzależniona. Kiedy usłyszałam magiczny dźwięk zlałam brązowy proszek wrzątkiem i dodałam do niego trochę mleka. Szybkim krokiem udałam się do salonu i po kilku próbach znalazłam sobie wygodną pozycję na miękkim fotelu. Złapałam gorący kubek w obie dłonie i upiłam łyk, który niemalże wyplułam na kremowy dywan w chwilę później.
-CUKIER!- krzyknęłam sama do siebie ocierając palcem język. 'Sąsiedzie, widzisz jak szybko mi się przydasz?'- myślałam. Wsunęłam stopy w zielone japonki i poczłapałam dwa piętra w górę, w kierunku drzwi oznaczonych pozłacaną 14. *Puk, puk* Nic. *Puk, puk* Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że wyszedłeś z domu? *PUK PUK*
-Idę, idę. Pali się czy co?- usłyszałam głos piłkarza dobiegający z wewnątrz mieszkania.-A, to Ty. Coś się stało?- spytał.
-Może to głupie, ale nie masz może odrobiny cukru?- pomachałam mu przed twarzą pustą szklanką.-Kupiłam wszystko prócz białych kryształków, a gorzkiej kawy nie wypiję!- zarzekałam się.
-Powinienem coś mieć. Poczekaj chwilkę, dobrze?- wziął ode mnie szklane naczynie i zniknął w czeluściach swojego domostwa. 'Maniery ma średnie'- pomyślałam. Nie zależy mi na tym, żeby wejść do jego królestwa, ale podstawy kultury osobistej wymagają raczej takiego,a nie innego zachowania w takiej, a nie innej sytuacji. Stałam jednak na korytarzu opierając się plecami o metalową, chłodną poręcz. Drzwi się otworzyły, a ja poderwałam się w tym samym momencie, chcąc przejąć szklankę z cukrem i zniknąć mężczyźnie jak najszybciej z oczu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy minęła mnie kobieta odziana w krótkie, jeansowe shorty i koszulę wykonaną z podobnego materiału. Przeszła tak szybko, że nie zdążyłam się nawet przywitać. Używała przepięknych perfum, których zapach dotarł do moich nozdrzy wraz z podmuchem wiatru, który spowodowała.
-Przepraszam, że Cię nie wpuściłem ale- zerknął w stronę, w którą poszła kobieta.
-Nie przejmuj się, nic się nie stało-uśmiechnęłam się, widząc jego zakłopotanie.
-Proszę- wręczył mi szklane naczynie.
-Dziękuję. Może wpadniesz na kawę?- zaproponowałam.
-Chętnie, tylko się ubiorę- dopiero w tym momencie zauważyłam, że ma na sobie bokserki i koszulkę.
-Oh, pewnie. Wiesz gdzie mieszkam- dodałam lekko zawstydzona.-Będę u siebie- schody dzielące mnie od własnego mieszkania pokonałam z prędkością błyskawicy. Przesypałam białe kryształki do cukiernicy, wchodzącej w skład wyposażenia mieszkania. Ponownie nastawiłam czajnik i czekałam na spodziewanego gościa. Javier zapukał cicho trzy minuty później. 
-Otwarte!-krzyknęłam z kuchni.
-To ja!-usłyszałam.
-Domyśliłam się. Jaką kawę pijesz? Rozpuszczalną czy sypaną?- spytałam.
-Rozpuszczalną- głos zbliżał się do mnie z każdą sekundą.
-To dobrze, bo innej nie mam -wytknęłam mężczyźnie język.-Słodzisz? Z mlekiem?- dopytywałam się.
-Dwie łyżeczki proszę, piję czarną- poinformował mnie.
-Rozgość się w salonie, zaraz przyjdę z kawą- wskazałam brodą miejsce, do którego powinien się udać.



PS. Wiem, że na chwilę obecną może się niektórym wydawać, że notki 1. i 2. nie mają ze sobą nic wspólnego ale z biegiem czasu zrozumiecie, że jest inaczej. + Mascherano jest w tej historii Hiszpanem. :)

 ¡Un beso!