środa, 31 października 2012

16. Adiós! :(

W dość nieciekawym humorze snułam się po uliczkach Barcelony Z wciśniętymi w uszy słuchawkami kopałam Bogu ducha winny kamień, który raz po raz odlatywał na pewną odległość po kontakcie z moim butem. Kiedy przechodziłam przez park, w którym uświadomiłam sobie, że powinnam spróbować związać się z Thiago, poczułam się jeszcze gorzej. Głośno wzdychając usiadłam na jednej z ławek i mocno odchylając głowę do tyłu patrzyłam w niebo.
-Co robis?- kiedy obróciłam głowę dostrzegłam na oko pięcioletniego chłopca.
-Nic ciekawego, a Ty?
-Odpocywam- odpowiedział i uśmiechnął się, błyskając przy okazji pustym miejscem po jedynce.
-A gdzie jest Twoja mama?- rozejrzałam się dokoła.
-Tam siedzi- wskazał paluszkiem na kobietę czytającą jakieś czasopismo.
-Masz braciszka czy siostrzyczkę?- spytałam, zauważywszy głęboki wózek stojący koło brunetki.
-Siostsycke- skrzywił się, wywołując u mnie atak śmiechu. Po chwili spojrzał na mnie jednak zdziwionym wzrokiem- najwyraźniej zaskoczyło go moje rozbawienie.
-Nie podoba Ci się?- próbowałam się uspokoić i przybrać w miarę poważny ton głosu.
-Ona tylko śpi i płace. Nie rozmawia ze mną ani nic- mówił, machając bezwiednie nóżkami, które nie dosięgały ziemi.
-Jest jeszcze malutka, wiesz? Za jakiś czas urośnie, nauczy się mówić i z pewnością będzie się z Tobą bawić samochodami albo kopać piłkę- uśmiechnęłam się ciepło w stronę malca.-Jesteś teraz starszym bratem, musisz o nią dbać i jej pilnować- rzuciłam moralizatorsko.-Kiedy mała trochę podrośnie, będzie chciała być taka jak Ty- wskazałam palcem na nowego znajomego.- Będzie Cię naśladować, dlatego musisz być grzeczny- pogroziłam mu żartobliwie palcem.
-Zawse jestem gzecny- wyprostował się.-Naprawdę!
-Bardzo się cieszę. Mamusia Cię chyba szuka, lepiej już do niej pójdź- powiedziałam, kiedy zauważyłam że kobieta rozgląda się za malcem wyraźnie zaniepokojona.
-Dobze- zsunął się z ławki.-Widziałaś jak skocyłem?- spytał dumnie.
-Widziałam, świetny skok! Jesteś w tym mistrzem- machając odprowadziłam malca wzrokiem, aż do momentu w którym wpadł w ramiona swojej rodzicielki. Chwycił się rączką wózka i we troje pomaszerowali w stronę wyjścia z parku.


Dzwonek do drzwi wytrącił mnie z transu, w który wpadłam ścierając stół. Przesuwałam dłonią od lewej do prawej, myślami będąc w zupełnie innej przestrzeni. Nadal mentalnie na równoległym świecie odkluczyłam drzwi i wpuściłam Thiago, przybierając wesoły wyraz twarzy.
-Hej- pocałował mnie na powitanie.
-Cześć, wejdź- zaprosiłam gościa do środka odwracając się na pięcie z zamiarem zniknięcia za kuchennymi drzwiami.
-Nie tak szybko- piłkarz pociągnął mnie za rękę, wytrącając z niej przy okazji mokrą ścierkę. Zauważył to, jednak zupełnie zignorował.-Chodź- posadził mnie sobie na kolanach, przodem do niego.-Mel, kochanie. Co się dzieje?- spojrzał na mnie troskliwym, a jednocześnie kontrolującym wzrokiem.
-Nic- cmoknęłam go w nos próbując odwrócić uwagę mężczyzny.
-A tak naprawdę?- Alcántara nie pozwolił jednak zamydlić sobie oczu, nadal oczekując bardziej rozbudowanej odpowiedzi.
-Oj nic, nie przejmuj się. Niedługo mi przejdzie, mam gorszy humor i tyle-wzruszyłam ramionami.- Zajmijmy się lepiej czymś przyjemniejszym- zbliżyłam się do Thiago i wodząc dłońmi po szyi '11' pocałowałam go zachłannie.
-Może masz rację- zamruczał.-Wrócimy do tej rozmowy-szepnął układając mnie delikatnie na kanapie, przy okazji obsypując pocałunkami policzki, szyję i ramiona.
-Zostaniesz na noc?- mruknęłam leżąc wtulona w lubego, nasłuchując bicia jego serca.
-W zasadzie już mamy noc- zaśmiał się wskazując mi palcem zegarek.
-Skoczę pod prysznic, zaraz wracam- cmoknąwszy piłkarza w usta po raz ostatni, pognałam do łazienki. Niedługo później moje miejsce zajął Thiago, a kiedy upłynęło kolejne kilkanaście minut ponownie znaleźliśmy się oboje w pozycji leżącej.-Kilkaset kanałów, a w telewizji nic ciekawego- mruknęłam zdegustowana, wciskając czerwony przycisk na pilocie.
-Może to i lepiej? Lubię sobie pogadać w nocy, wiesz? Ta pora ma to do siebie, że ludzie robią się bardziej otwarci- szepnął. Uniosłam się na łokciach, nieświadomie wbijając jeden z nich między żebra piłkarza.
-Ups, przepraszam!- rzuciłam szybko, kiedy Alcántara syknął z bólu. Po chwili przypomniałam sobie jednak po co wykonałam ten ruch, przyglądając się '11' z uwagą.-Takich słów spodziewałabym się raczej z ust kobiety, a nie Twoich- uśmiechnęłam się.-Nie wiedziałam, że jesteś taki wrażliwy!
-To źle?
-Wręcz przeciwnie- ponownie ułożyłam głowę na klatce piersiowej mężczyzny.-Co jeszcze sprawia Ci przyjemność? Prócz piłki nożnej, oczywiście.
-Przebywanie z Tobą- rzucił od razu.
-A tak bez słodzenia?- chichrałam się.
-Mówię jak jest, Kochana. Prócz tych dwóch rzeczy lubię jeszcze dobrze zjeść i podróżować. A Ty?
-W zasadzie podobnie. Chciałabym zwiedzić jak najwięcej miejsc i zostawić coś po sobie na tym świecie, nie pozwolić, żeby tak szybko o mnie zapomniano- mruknęłam.
-Ile chciałabyś mieć dzieci?- zdziwiłam się słysząc te słowa, jednak uznałam, że rozmawiamy czysto teoretycznie i po krótkim namyśle, odpowiedziałam, że troje albo czworo.-Tak dużo? Poważnie?- spytał z niedowierzaniem.
-Tak. Marzą mi się bliźnięta..-rozmarzyłam się.- I chciałabym najpierw mieć syna, żeby potem moja córka mogła mieć starszego brata- rzuciłam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.-Kocham dzieci i może nawet w przyszłości zdecyduję się na adopcję.. Jak ta sprawa wygląda u Ciebie?
-Myślę, że chciałbym mieć dwoje dzieci. Syna i córkę. Kto wie jednak, jak to wszystko się potoczy- pocałował mnie gdzieś we włosy. Tej nocy wiele się o sobie dowiedzieliśmy. Podczas kiedy klatka piersiowa piłkarza rytmicznie unosiła się i opadała pod moją głową, ja raz jeszcze rozważałam każdą odpowiedź Thiago. Nie przypuszczałam, że jest tak wrażliwym i 'głębokim' facetem, nie doceniałam go. Cieszyłam się, że został u mnie i było nam dane tak szczerze porozmawiać. Przymknąwszy powieki, z szerokim uśmiechem na ustach próbowałam oczyścić swój umysł ze wszelkich myśli i oddać się w objęcia Morfeusza. O poranku błyskawicznie zerwałam się na równe nogi, kiedy moich uszu dotarł głośny huk.
-Przepraszam!- szepnął Alcántara rozmasowując sobie głowę.
-Co się stało?- nie potrafiłam ukryć rozbawienia.-Czemu już nie śpisz?- zerknąwszy na zegarek, ustaliłam że jest jeszcze wcześnie rano.
-O 9 mam trening, a muszę jeszcze pojechać do domu- wyjaśnił.-Schyliłem się po swoje buty i uderzyłem głową o stolik- skrzywił się.
-Bieeedaczek!- przytuliłam lubego.-Dobrze, że mnie obudziłeś, bo muszę iść na zajęcia. Nie chce mi się ale chyba nie mam wyjścia- zrobiłam smutną minę.
-O której kończysz?- spytał nie wypuszczając mnie z objęć.
-O 16:30- szepnęłam gdzieś pomiędzy całowaniem ust i policzków piłkarza.
-Muszę uciekać, ubierz się ciepło bo nieco się ochłodziło.
-Dobrze mamo- zaśmiałam się, po raz ostatni cmokając lubego na pożegnanie. W rytm latynoskich piosenek, puszczanych w radio tego poranka wykonywałam poranną toaletę, z kolei podczas kompletowania stroju na kolejny dzień na uczelni w tle pobrzmiewał Eminem. Klękając na  blacie, na który weszłam starając się dosięgnąć swojego kubka termalnego, modliłam się w duchu aby nie spaść. Najwyraźniej 'ktoś tam na górze' wysłuchał moich desperackich próśb, bo chwilę później,z gracją baletnicy zsunęłam się na podłogę bez większego problemu. W nieco lepszym humorze, kupiłam kilka owsianych ciasteczek w cukierni znajdującej się niedaleko uniwersytetu i z papierową torbą w dłoni wkroczyłam dumnie do auli.
-Coś Ty taka rozpromieniona?- na wstępnie spytała mnie rudowłosa.
-Ja?- zdziwiłam się.-Skądże znowu. Ciasteczko?- uśmiechnęłam się w stronę Juanity, dostrzegając przy tym jej badawczy wzrok.
-Chętnie- zaśmiała się, sięgając po przekąskę. W miarę możliwości przysłuchiwałyśmy się niesamowicie interesującemu wykładowi o historii hiszpańskiej literatury, od czasu do czasu wybuchając niepohamowanym śmiechem.
-Ups- zapadłam się w krzesełku przeszukując torebkę, kiedy głośna melodia oznajmiła dostarczenie wiadomości.-Zapomniałam wyciszyć!- syknęłam do rozbawionej przyjaciółki.


Jestem pod Twoją uczelnią :*


-Co on tu robi tak wcześnie?- spytałam Juanity.
-Skąd ja mam to wiedzieć?- zaśmiała się.
-Jest 14, powinnam jeszcze chwilę tu posiedzieć..- biłam się z myślami, przerzucając wzrok to na przyjaciółkę, to na wykładowcę.-Niech stracę- zgarnęłam notatki do torby, pożegnałam się z przyjaciółką i wymknęłam się tylnymi drzwiami, starając się narobić jak najmniej hałasu. Niestety, przekonana o tym, że wrota są wyposażone w spowalniacz, który zapobiega 'trzaskaniu' puściłam klamkę i przyspieszyłam kroku. Głośny huk uświadomił mi jednak, że moje wyobrażenie o uczelnianym wyposażeniu jest mylne.


Thiago stał oparty o maskę białego Audi. Ze skrzyżowanymi nogami i rękoma w kieszeniach wyglądał imponująco. Ciemne, przeciwsłoneczne okulary wsunięte na nos dodawały mu tajemniczości.
-Czemu zawdzięczam tak wczesną wizytę?- spytałam rozbawiona, witając się z Alcántarą.
-Postanowiłem Cię porwać. Masz coś przeciwko?- otworzył drzwi samochodu, gestem zapraszając mnie do środka.
-Co jeśli mam?- zaśmiałam się.
-To jest porwanie, więc w zasadzie nie masz nic do gadania- podrapał się po głowie, usadawiając się na fotelu kierowcy.-Teraz jedziemy do mnie, a potem muszę odwiedzić brata. Pojedziesz ze mną- stwierdził, nie pytając mnie nawet o zdanie.-Pójdziemy z nim na obiad, dobrze?
-Tym razem mam prawo wyboru?- chichrałam się.
-Nie- wytknął mi język, zatrzymując się na czerwonym świetle. Podczas kiedy '11' brała prysznic, ja skakałam z kanału na kanał, szukając czegoś, na czym mogłabym zawiesić oko. Znalazłam jakiś babski program o domowych kosmetykach i wciągnęłam się w niego do tego stopnia, że kiedy Thiago cały mokry objął mnie od tyłu, mało nie dostałam ataku serca.
-Przestraszyłem Cię? Strasznie mi przykro- zironizował, wciągając koszulkę i pozbawiając mnie przy okazji możliwości podziwiania go w (niemal) całej okazałości.
-Zajedziemy jeszcze do mnie, ok? Chcę się przebrać.
-Ok, mamy jeszcze trochę czasu- rzucił okiem na zegarek.


Ubrałam obcisłe jeansy i beżowy sweterek, a do tego dobrałam kremowe botki.
-Voilá!- zaprezentowałam się.-I jak?- obróciłam się.
-Wyglądasz ślicznie- uśmiechnął się, odszukując swoją dłonią mojej.- Rafi dzwonił, już na nas czeka. Umówiłem nas z nim w małej restauracji na obrzeżach, spodoba Ci się- pocałował mnie w policzek i pozwolił zamknąć drzwi. Przez całą drogę piłkarz opowiadał o dzisiejszym treningu, przytaczając kilka zabawnych sytuacji z owego wydarzenia.
-A tak w zasadzie to dlaczego chciałeś, żeby pojechała z Tobą na spotkanie z bratem?
-Bo to nie ze mną chciał się widzieć, tylko właśnie z Tobą. Truł mi ostatnio bez końca, żebym Cię ze sobą przyprowadził. Co więc było robić, miałem odmówić młodszemu braciszkowi?- zaśmiał się.
-A co, jeśli mnie nie polubi?- mruknęłam.
-Niemożliwe- korzystając z kolejnego na naszej drodze, czerwonego światła pocałował mnie przelotnie.
-Obyś miał rację. Opowiedz mi o nim- zażądałam.
-Rafael urodził się w 1993 roku, aktualnie gra w Barcelonie B ale myślę, że to kwestia czasu kiedy pojawi się w Primer Equipo- uśmiechnął się dumnie.-Cały oddał się futbolowi i nie widzę go w żadnym innym miejscu na świecie, jak w szeregach Barçy.
-Na pewno mu się uda- rzuciłam przekonana.-Jest młody, tak jak ja ma dopiero 19 lat, dopiero się rozwija. Jesteś z niego dumny, prawda?
-Pewnie, mój młodszy brat dzieli moją pasję i zaczyna odnosić sukcesy w tym co kocha. Z treningu na trening jest coraz lepszy, czy mam mówić dalej?- zatrzymał auto, pod restauracją ozdobioną szyldem 'El restaurante pequeño'.
-Dziwna nazwa- rzuciłam, chwytając rękę Thiago. Kiedy przekroczyliśmy próg lokalu, niemal od razu naszych oczu dobiegł uśmiechnięty od ucha do ucha chłopak, a ja nie mając wątpliwości kim ów młodzieniec jest, więc od razu skierowałam się w jego stronę.
-Cześć! Jestem Rafael, miło mi- przytulił mnie na powitanie.
-Hej! Melody, przyjemność po mojej stronie- wyszczerzyłam się. Bracia wymienili krótkie 'cześć' i chwilę później siedzieliśmy już przy stole dyskutując na różne tematy. Podczas oczekiwania na posiłek, popijając sok pomarańczowy starałam się lepiej poznać młodszego Alcántarę zadając mężczyźnie mnóstwo pytań, na tyle samo przy okazji odpowiadając. Ciepła dłoń Thiago spoczywająca na mojej miała za zadanie dodać mi otuchy, jednak sympatia jaką emanował Rafinha szybko pozwoliła mi się poczuć spokojną i wyluzowaną.
-Ale się objadłem- mruknął mój luby po skończonym posiłku.
-Mogę zjeść Twój deser, skoro nie masz już miejsca w żołądku- zaśmiał się dziewiętnastolatek.
-Chciałbyś!- fuknęła '11' przyciągając talerzyk z kawałkiem ciasta do siebie.-Na porcję brownie zawsze znajdę trochę wolnej przestrzeni- chichrając się wbił w słodkość widelczyk.
-Mmm, pyszne- rozpływałam się konsumując małą bombę kaloryczną.
-Wiedziałem, że będzie Ci smakować. Mają tutaj kobietę, która zajmuje się jedynie pieczeniem ciast. Taki 'Leo Messi cukiernictwa'- rozbawił mnie tym porównaniem.
-Nie ma mowy, ja też się z Wami składam!- oburzyłam się dostrzegając, że starszy z braci po raz kolejny chce 'postawić mi' posiłek.
-Nie ma za co- cmoknął mnie w usta, a ja w geście obrażonego dziecka złożyłam ręce na piersiach.-Chodź, foszku- Thiago objął mnie w pasie i otulając mnie ciaśniej owiniętą wokół mojej szyi chustą poprowadził do wyjścia.
-Zabiorę się z Wami, ok?- rzucił Rafi w stronę '11'.
-Pewnie. Jak tu przyjechałeś?- zdziwił się starszy.
-Byłem umówiony w okolicy, więc przyszedłem pieszo- wzruszył ramionami, pakując się na tylne siedzenie białego Audi.-Podgłoś to, szybko!- rozkazał bratu, kiedy z radio popłynął nowy utwór Pitbulla. Nieco zniesmaczona gustem muzycznym mojego rówieśnika zerknęłam za siebie i po chwili, kiedy dostrzegłam tańczącego mężczyznę próbującego wtórować wykonawcy, wybuchnęłam głośnym śmiechem.
-Rafi, przestań- mówiłam przez łzy, ledwie mogąc wykrzsztusić z siebie pojedyncze słowa.-Mój brzuch! Proszę Cię, zostań lepiej przy piłce, a muzykę zostaw innym, dobrze?- pogłaskałam chłopaka po ciemnych włosach, obdarzając go przy okazji pełnym współczucia spojrzeniem.
-Taka jesteś mądra? Sama coś zaśpiewaj!- zaśmiał się.
-Ooo nie! Ja się na to nie piszę. W każdym razie nie na trzeźwo, za bardzo się krępuję bez alkoholu- odmówiłam czym prędzej.
-A propos trzeźwości- wtrącił starszy Alcántara.-Valdés szykuje jakąś imprezę i zaprosił nas do siebie w weekend- rzucił.-Rafi, Ty też możesz wpaść- mruknął odwracając się do brata.
-Z jakiej to okazji?- zdziwiłam się.
-W sumie to nawet nie wiem, muszę spytać chłopaków. Napisał mi sms-a, że w sobotę organizuje popijawę i mamy do niego przyjść- wzruszył ramionami.-Idziemy, prawda?
-Pewnie!- zgodziłam się ochoczo. Gdybym miała zdolności jasnowidzenia, zapewne nie byłabym jednak tak optymistycznie do tego nastawiona. Niestety, nie posiadam nawet dobrej intuicji, więc w błogiej nieświadomości kompletowałam w myślach strój na wspomniane chwilę wcześniej wyjście.
-Miło było Cię w końcu poznać, musimy spotykać się częściej- pożegnał się ze mną Rafi, kiedy wysadzaliśmy go pod rodzinnym domem Alcántary.-Na pewno nie wpadniecie na kawę?
-Nie, nie- odpowiedziałam czym prędzej, nie dopuszczając Thiago do głosu.-Innym razem- uśmiechnęłam się, machając młodszemu z braci na pożegnanie.
-Jedziemy do mnie?- spytała '11'.
-Może wpadniemy do Javiera? Nie rozmawiałam z nim od kilku dni- zaproponowałam.-Zadzwonię do niego i spytam czy jest w domu- rzuciłam, kiedy luby kiwnął głową, na znak że akceptuje mój plan.
-Halo?- usłyszałam w słuchawce.
-¡Hola pendejo! Co robisz?
-Spałem- przeciągłe ziewnięcie miało mi chyba uświadomić, że piłkarz nie żartował.
-Za 15 minut wpadniemy do Ciebie w odwiedziny. Szykuj się.
-Ale ja nie..- zaczął, jednak rozłączyłam się zanim skończył.
-Zgodził się, mówił że mamy czuć się zaproszeni- posłałam mężczyźnie buziaka i ruszyliśmy w drogę do kamienicy w której mieszkam.
-Na pewno się zgodził?- Thiago spojrzał na mnie podejrzliwie, gdy już od kilku minut dobijaliśmy się do frontowych drzwi Argentyńczyka.
-Tak, tak. Na pewno- powiedziałam pewnym siebie głosem.
-Siema- rzucił uśmiechnięty i nieco zdyszany piłkarz, ciągnąc za sobą blondwłosą kobietę.-Nie dałaś mi dokończyć.. spałem ale nie u siebie- rzucił szybkie spojrzenie w kierunku partnerki.
-Aaaah, rozumiem- zaśmiałam się.-To może my wpadniemy innym razem- pchnęłam nieco zdezorientowanego lubego w stronę schodów.
-Nie, nie. Zapraszam do środka- rzucił Maschi otwierając drzwi.


Czarne, skórzane spodnie idealnie łączyły się z łososiową bluzką. Po całym tygodniu intensywnej nauki cieszyłam się, że w końcu wyrwę się na imprezę, więc z uśmiechem na ustach tuszowałam rzęsy.
-To my!- usłyszałam dwa męskie głosy, należące do '11' i '14' katalońskiej Blaugrany.
-Hahahaha, Mel, wyglądasz jak jednooki pirat- zaśmiał się Mascherano,widząc mnie z jednym tylko pomalowanym okiem.
-Bardzo śmieszne- wytknęłam mu język, całując lubego na powitanie.-Dajcie mi pięć minut, zaraz będę gotowa. Czym prędzej dokończyłam to, co mi przerwano i chwilę później dołączyłam do moich gości.
-Świetnie wyglądasz- mruknął mi do ucha Thiago.
-Dziękuję- uśmiechnęłam się.-Javier, dlaczego tak właściwie nie ma z nami Twojej ukochanej?- spytałam zdziwiona, uświadamiając sobie brak blondynki u boku mężczyzny.
-Pojechała do rodziców, do Valladolid- skrzywił się piłkarz.
-I dlatego zgłosiłeś się na naszego kierowcę tego wieczora?- zaśmiałam się, widząc grymas na twarzy Mascherano.
-Wolę nic nie pić, nie chcę zrobić nic głupiego- wzruszył ramionami, składając mi krótkie, aczkolwiek treściwe wytłumaczenie.
-Rozumiem. To co chłopcy, idziemy?- klepnęłam Thiago w udo, podnosząc się z kanapy.
-Nie tak szybko- pociągnął mnie za rękę, sadzając na swoich kolanach.-Czekamy jeszcze na Alexisa i Rafaela, zabiorą się z nami.
-Ok- uśmiechnęłam się.
-Powinni już być- mruknął mój luby zerkając na zegarek.
-Napijecie się czegoś?- spytałam chcąc jakoś wypełnić czas, który pozostał nam do przybycia królewskiej pary.
-Masz coś zimnego?- rzucił Maschi, na co skinęłam głową, przerzucając wzrok na Alcántarę.
-Dla mnie to samo- cmoknął mnie w policzek. Kiedy wypełniałam pomarańczowym, gazowanym napojem trzy szklanki, usłyszałam rozmowę piłkarzy, którzy upewnili mnie w przekonaniu, że o sztuce plotkowania nie wiedzą nic: rozmawiali o mnie nie starając się nawet mówić nieco ciszej, tak abym nie usłyszała. Dodatkowo, kiedy wróciłam do salonu nagle zapadła grobowa cisza, którą przerwał mój gwałtowny wybuch śmiechu.
-Oj chłopcy, chłopcy- wytarłam oczy, z których poleciały pojedyncze łzy.-Tak Maschi, noszę seksowną bieliznę i tak, Thiago, mam gdzieś w szafie strój Pani Strażak, kupiony w Sex Shop'ie. To prezent od mojej przyjaciółki, Katie. Coś jeszcze chcielibyście wiedzieć?- spytałam szczerząc zęby, siedząc w towarzystwie dwóch zdziwionych i nieco oszołomionych mężczyzn.-Nie odbierzesz?-rzuciłam w stronę lubego, którego telefon dzwonił już od kilku sekund, a ten nawet nie ruszył się by sprawdzić kto próbuje się z nim skontaktować.
-Co? Tak, już odbieram- mruknął, próbując wyjąć urządzenie z kieszeni.-Rafael-powiedział i wyszedł na klatkę. Po chwili razem z Maschim usłyszeliśmy jak woła brata i chilijczyka, którzy zapewne stali pod drzwiami prowadzącymi do mieszkania Javiera, dwa piętra wyżej.
-Siema- przywitali się dwa piłkarze.
-Hej- przytuliłam każdego z nich.-To co, jedziemy?- spytałam podekscytowana. Wpakowaliśmy się do samochodu '11' i w szampańskich humorach pomknęliśmy w stronę domu 'El portero' i jego rodziny. Na imprezie pojawił się prawie cały skład Azulgrany, z wyjątkiem 'Lionelli', Cesca i Danielli a także Pinto i Adriano.  By nieco rozruszać towarzystwo zaprosiłam Panie do zabawy polegającej na rzuceniu luźnego, często dość osobistego i może nawet krępującego hasła typu: 'miałam więcej niż 5 partnerów seksualnych', po czym każda z uczestniczek odpowiadająca na pytanie/stwierdzenie twierdząco powinna upić łyk ze swojego alkoholowego napoju (nie licząc oczywiście ciężarnych).
-To która pierwsza?- spytała wesoło blondynka, która tego wieczora partnerowała Busquetsowi.
-Ja mogę- zgłosiłam się na ochotniczkę.-Od czego by tu zacząć..-mruczałam sama do siebie, rzucając krótkie spojrzenia każdej z siedzących obok mnie kobiet.-Brałam udział w trójkącie, z dwoma facetami-omiotłam pomieszczenie wzrokiem, szukając odważnej, która przyznałaby się do przeżycia owego doświadczenia. Szczupła, krótkowłosa hiszpanka lekko zawstydzona szybko przyłożyła szklankę do ust, na co kilka innych kobiet zaśmiało się cicho. Z każdym kolejnym stwierdzeniem robiłyśmy się bardziej otwarte i odważne, a obecne jeszcze chwilę wcześniej zahamowania gdzieś wyparowały. Wiedziałyśmy już, która z nas chciałaby 'zaliczyć' poszczególnych piłkarzy, która miała  w przeszłości bliższe kontakty z kobietą czy która coś w życiu ukradła.
-Drogie Panie, nie chciałbym Wam przeszkadzać- nie wiadomo skąd pojawił się przy nas Xavi- jednak czuję się odrobinę niezręcznie tańcząc z facetami- skrzywił się , wywołując tym samym wybuch śmiechu wśród żeńskiej części gości.
-Ja też mam ochotę się pobujać- uśmiechnęłam się, ciągnąc za ręce kobiety siedzące po mojej lewej i prawej stronie. Nim się spostrzegłam wirowałam w rytm kawałka Aventury, w ramionach (a w zasadzie ramieniu) Puyola.
-Odbijany- między nas wkradł się młodszy Alcántara, porywając mnie do tańca.-Nieźle się ruszasz- mruknął z uznaniem.
-Ty też nie jesteś najgrszy- zaśmiałam się, wykonując kolejny obrót, wpadając tym samym wprost w objęcia starszego z braci.
-Nareszcie do Ciebie dotarłem- szepnął mi do ucha, a ja nic nie mówiąc tylko go pocałowałam.-Bailamos?- zaśmiałam się, słysząc pierwsze nuty tej znanej melodii. Czułam się dziwnie lekko, jakbym nie miała żadnych problemów. Tak, w tej chwili zdecydowanie odczuwałam zalety spożywania alkoholu. Przyjemny szum w głowie zagłuszał wszelkie niepewności i rozterki.
-Nie mam już siły- wydyszał Thiago, ciągnąc mnie za sobą na kanapę. Nie było nam dane jednak razem usiąść, bo w chwili, w której już miałam klapnąć na skórzany mebel, usłyszałam głos Mascherano.
-Mel! Chodź, zatańczymy!- zerknęłam przepraszająco na lubego, posyłając mu całusa.
-Zaraz wracam, muszę z nim raz zatańczyć, bo mi nie odpuści- chichrałam się.-Miał nie pić, a ledwo stoi na nogach- westchnęłam rozbawiona.
-Ok, ja w tym czasie skoczę po coś do picia- musnął moje usta i zniknął w tłumie, a kilka sekund później już wywijałam na środku salonu VV.
-Panie i Panowie- dobiegło naszych uszu, kiedy nagle muzyka umilkła.-Czas na coś wolniejszego- gospodarz mrugnął do zgromadzonych gości i puścił jakąś romantyczną piosenkę. Wzrokiem wyszukałam Thiago, jednak nigdzie go nie dostrzegłam. Nie przeczuwając żadnego niebezpieczeństwa ze strony przyjaciela, przytuliłam go ostrożnie i kładąc głowę na ramieniu piłkarza bujałam się od lewej do prawej.
-Mel- delikatnie strząsnął moją głowę ze swego barku.
-Hm?- wyprostowałam się i zerknęłam na Argentyńczyka.
-Kocham Cię- poczułam, jak rozgrzanym czołem opiera się o moje. Natychmiast automatyczni cofnęłam się o krok, przyglądając się mężczyźnie badawczo.
-Jesteś pijany- rzuciłam, chcąc wyswobodzić się z jego objęć.-Nie powinieneś tyle pić, miałeś rację.
-Ja nie jestem pijany- podniósł głos.
-Puść mnie- warknęłam, kiedy ścisnął moje prawe ramię.
-Najpierw mnie wysłuchaj- rzucił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-Puść mnie!- powtórzyłam.-To boli!- zauważyłam, że wszyscy zwrócili na nas uwagę. Nie wiadomo kiedy zza mych pleców wyskoczył właściciel koszulki z numerem '11' i odepchnął katalońską '14'.
-Zostaw ją!- ryknął unosząc pięści.
-Thiago, nie! On jest pijany, nie wie co robi- przestraszyłam się, że dojdzie między nimi do rękoczynów.
-'Thiago, nie!'- przedrzeźniał mnie Javier.-Wielce zakochana-przychnął.- Powiedziałaś mu chociaż, co robiłaś ze mną jakiś czas temu?- spojrzał w moim kierunku pełnym żalu wzrokiem.
-Zamknij się, Maschi. Nic mnie wtedy z nim nie łączyło. Nie masz prawa o tym mówić!- krzyknęłam w panice, momentalnie trzeźwiejąc.
-Czyli mu nie powiedziałaś- zaśmiał się.
-Stop!- wtrącił się Alcántara.-Dowiem się w końcu o czym rozmawiacie?
-O niczym ważnym. Jakiś czas temu, kiedy jeszcze nie byliśmy parą, zrobiliśmy coś głupiego i tyle- wzruszyłam ramionami.
-Skoro tak, to dlaczego jesteś taka zdenerwowana?- spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Bo nie jest to dla mnie komfortowa sytuacja!- zdenerwowała mnie ciekawość Thiago, który teraz uparcie wpatrywał się w Argentyńczyka oczekując jego wersji.
-A Ty? Nic nie powiesz?- fuknął do Javiera, który nadal uśmiechał się głupkowato.
-Co ja Ci mogę powiedzieć.. przeżyliśmy przygodę- wyszczerzył zęby.-Skłamałbym, gdybym powiedział że tylko jedną. Spałem z Twoją dziewczyną i muszę Ci powiedzieć, że było zajebiście- klasnął w dłonie rozsiadając się na kanapie.
-Co Ty powiedziałeś?- krzyknął piłkarz.- Mel?- szukał u mnie potwierdzenia bądź negacji.
-Mówiłam Ci, to było zanim zostaliśmy parą!- fuknęłam czerwona na twarzy.- Stało się, co mogę powiedzieć- po tych słowach gracz Dumy Katalonii z numerem '11' na plecach odwrócił się i pognał w kierunku drzwi.-Thiago!- bezskutecznie próbowałam go zatrzymać.-Alcántara, zaczekaj!- pozostali goście Państwa Valdés obserwowali nasze show w milczeniu.-I na co się gapicie?- warknęłam i zła na cały świat, a najbardziej na pewnego Argentyńczyka wybiegłam na zewnątrz. Wsłuchując się w rytmiczne stukanie szpilek uderzających o płytki chodnikowe zmierzałam ku stojącej na końcu ulicy taksówce.
-Dobry wieczór, Rambla del Raval 77, proszę.
-Dobry wieczór, kochana Pani. Już jedziemy. Piękna noc, prawda?- spytał wesoło taksówkarz, za co miałam ochotę go zamordować.
-Prawda- mruknęłam tylko wpatrując się w swoje odbicie, patrzące na mnie z szyby. Mężczyzna kierujący pojazdem zdawał się nie zauważać mojego złego humoru albo najzwyczajniej w świecie go ignorował, ponieważ przez całą podróż trajkotał jak nakręcony. Opowiadał coś o swojej rodzinie i o zabawnym kliencie, którego miał przyjemność wczoraj wieźć, nie zważając nawet na to, że mu nie odpowiadam. Kiedy tylko przed moimi oczami zamigotały drzwi wejściowe do kamienicy w której mieszkam, niemal rzuciłam pieniądze taksówkarzowi i pognałam w ich kierunku, ściskając w dłoni klucz.


PS. Oczywiście miałam szczegółowo ułożony plan, jak to wszystko rozegrać żeby dodawać notki jak najczęściej w ciągu następnego miesiąca ale jak to zwykle z planami bywa... wszystko się pozmieniało. :D Cóż.. dodaję to teraz, a kiedy coś nowego? Nie mam zielonego pojęcia Kochane! :( Mam nadzieję, że jak najszybciej.. postaram się coś naskrobać chociażby w zeszycie, czy podpinając się do darmowego punktu wi-fi i może uda mi się coś stworzyć w przeciągu tygodnia albo dwóch. :) Pozdrawiam, trzymajcie się cieplutko! :*



A tak się chłopaki ucieszą na mój widok, jak w końcu stanę na Camp Nou owinięta katalońską flagą :D

wtorek, 30 października 2012

15. Sin asunto 2.

Wyciągałam szyję rozglądając się wokół. Byłam pewna, że mam pod kontrolą całą sytuację, jednak gdy ciepłe dłonie zasłoniły mi widok wzdrygnęłam się przestraszona.
-Nie bój się, to tylko ja- Thiago cmoknął mnie w policzek i usiadł koło mnie.-Mel, przepraszam. Nie chciałem naci..-zaczął.
-Cii- przyłożyłam mu palec do ust.-Ja pierwsza-mruknęłam.- Chodź, przejdziemy się- pociągnęłam go za rękę.- Wiesz..myślałam o naszej ostatniej rozmowie..- rzuciłam, przyglądając się kolorowym liściom.
-I?- spytał cicho, nie chcąc mnie przestraszyć.
-Doszłam do wniosku, że chyba trochę przesadzam. Może faktycznie powinniśmy zaryzykować?-uśmiechnęłam się nieśmiało, czekając na reakcję piłkarza.
-Mówisz poważnie?-przystanął, a ja w odpowiedzi kiwnęłam głową.- Melody, to cudownie!- przytulił mnie, a ja czułam jak tracę grunt pod nogami.-Będzie wspaniale, zobaczysz!- krzyczał podekscytowany kręcąc się dookoła.
-Taką mam nadzieję, ale jeśli nie przestaniesz się obracać to za moment się przewrócimy- zaśmiałam się. Zatrzymał się jak na zawołanie.
-Cieszę się, że się odważyłaś, wiesz- umieścił za moim uchem kosmyk włosów, który właśnie z zza niego wypadł, po czym delikatnie mnie pocałował.
-Ja też się cieszę- przymknęłam oczy i dałam się ponieść chwili. Spacerowaliśmy jeszcze przez półtorej godziny, trzymając się za ręce i mrucząc sobie do ucha słodkie słówka.

-Nie denerwuj się, to normalne- próbowałam uspokoić Thiago, który na dzisiejszym treningu dowiedział się, że nie zagra w meczu i był przez to poirytowany.
-Jak mam się nie denerwować, Melody? Tito powiedział, że mnie nie wystawi bo nie jestem gotowy. Nie jestem gotowy- prychnął ironicznie.- Nic mnie nie boli, trenuję ze wszystkimi.. nie ma żadnych przeciwwskazań, żebym wszedł na murawę!- denerwował się.
-Aaah- westchnęłam głęboko i uśmiechając się litościwie wdrapałam się na kolana Alcántary.-Vilanova jest trenerem, tak?
-Przcież wi..
-Pytam jeszcze raz: Vilanova jest trenerem, tak?
-Tak.
-Wcześniej był asystentem Pepa, tak?
-Tak.
-Chce dla Was jak najlepiej i zna się na tym co robi, tak?
-Tak.
-A Ty nie jesteś klubowym lekarzem, prawda?
-Prawda.
-Rozumiem, że się denerwujesz ale pozwól decydować ludziom, którzy lepiej od Ciebie wiedzą jak należy postępować. Wolisz wejść na jedną połowę, odnowić kontuzję i spędzić w domu kilka miesięcy? Lepiej odpuścić mecz czy dwa więcej i potem grać przed dłuższy czas, niż być w gorącej wodzie kąpanym i przez to cierpieć- cmoknęłam go w nos, dumna ze swojej pokrzepiającej przemowy. Głaskałam piłkarza po głowie, starając się go uspokoić.
-Co ja bym bez Ciebie zrobił, Panno Brown?- widać było, że zrozumiał bezsensowność swojego stanowiska w tej kwestii i miał do sprawy nieco inne podejście niż jeszcze kilka minut wcześniej.
-Strach o tym myśleć- uśmiechnęłam się..-Co robimy?- klepnęłam mężczyznę w udo i szybko uciekłam na bezpieczną odległość.
-Nie wiem- skrzywił się.-Gramy w karty?
-W kaartyy?- przeciągnęłam krzywiąc się.
-Tak, w karty.
-Nie chce mi się- zmarszczyłam twarz w niezadowolonym grymasie.
-Marudzisz!- zaśmiał się.- Postanowione. Bez gadania, idź do kuchni po paluszki a ja poszukam kart- instruował mnie.
-Aż tak bardzo chcesz przegrać, Kochanie?- spytałam głosem cwaniaka. Po długich debatach dotyczących tego, w jaką grę powinniśmy zagrać, wybraliśmy popularnego 'tysiąca'.
-Melduję 100!- krzyknęłam zadowolona, zerkając z satysfakcją na zmartwioną twarz Thiago.-Powiedz mi, Kochaniutki ile mam punktów? 890? Aaaah- przeciągnęłam się.
-To jeszcze nie koniec, gra się do tysiąca, a ja nie jestem tak bardzo w tyle.
-Oczywiście, że nie. To tylko 110 punktów- rzuciłam ironicznie, starając się zgrywać poważną.-Pyk! Pyk! Pyk!- rzucałam na stół kolejne karty
-To nie fair!- obruszył się.
-Wszystko fair, mój drogi! Jestem po prostu lepsza- wypięłam dumnie pierś.
-Albo po prostu masz większe szczęście- zaśmiał się.
-To jest mało znaczące w tym momencie. Teraz najważniejsze jest to, że musisz zrobić mi obiecany masaż- rzuciłam się na łóżko, patrząc na piłkarza wyczekująco. Chwycił olejek, który przed rozgrywką postawiliśmy na stole i usiadł na mnie okrakiem, podciągając rękawy. Uniosłam bluzkę i przyjęłam wygodniejszą pozycję, przymykając oczy. Wzdrygnęłam się, kiedy zimny olejek zetknął się z moimi gorącymi plecami. Alcántara jednym ruchem odpiął mój biustonosz, tłumacząc przy tym, że przeszkadzał podczas masażu.
-Widać, że masz w tym wprawę- mruknęłam podejrzliwie, zerkając na Thiago z ukosa.
-Mam to w genach- puścił mi oczko.
-Jasne- zaśmiałam się.-Masuj, masuj- przymknęłam oczy mrucząc jak kotka i czując jak duże, aczkolwiek delikatne dłonie gładzą moją skórę raz po raz zjeżdżając coraz niżej.-Aaaaaaaa!- pisnęłam, kiedy piłkarz zaczął mnie gilgotać.-Stop, stop, proszę!- śmiałam się.
-Przestanę pod warunkiem, że teraz zamienimy się rolami- uśmiechnął się cwanie.
-Nie ma mowy- prychnęłam i korzystając z chwili rozkojarzenia 'oprawcy' próbowałam się wyrwać, jednak moje starania spełzły na niczym. Spadłam jedynie na podłogę, przytrzymując bluzkę w taki sposób, by nie odkrywała za dużo.
-Hola, hola, nie tak szybko-Thiago przygwoździł mnie do podłoża i oboje leżeliśmy teraz na miękkim dywanie.-Przemyślałaś moją propozycję?
-Niech będzie- podniosłam ręce w geście kapitulacji. Poprawiłam ubranie i tym razem to ja rozsiadłam się na piłkarzu zacierając dłonie. Po kilku minutach podczas których starałam się udowodnić lubemu, że jestem lepszą masażystką rozległo się pukanie. Zsunęłam się z piłkarza, by mógł podejść do drzwi, jednak Thiago tylko przewrócił się na bok i spojrzał na mnie, a ja zatopiłam się w jego czekoladowym spojrzeniu.
-Nie otworzysz?- spytałam przybliżając się.
-A powinienem?- mruknął z cwanym uśmiechem.
-Sam zdecyduj- delikatnie przylgnęłam do ust Alcántary, całując go namiętnie.
-Skąd ja wiedziałem, że Mel tutaj jest- kiedy głos Maschiego dobiegł mych uszu, odskoczyłam od '11' jak oparzona, a moje policzki przybrały kolor żurawiny.
-Puka się!- krzyknęłam.
-Właśnie widzę!- zaśmiał się Valdés, przez co posłałam mu piorunujące spojrzenie, na co bramkarz się tylko roześmiał.
-Skąd wiedziałeś, że Mel jest u mnie?- zdziwił się gospodarz, obserwując czujących się jak u siebie gości.
-Bo moja kochana przyjaciółka zawsze zostawia otwarte drzwi- zerknął na mnie z politowaniem.
-Co tam gołąbki? Przeszkodziliśmy Wam w czymś?- spytał roześmiany Alexis.
-Nie- mruknęłam.
-TAK!- krzyknął Thiago.
-O jak mi przykro- kontynuował Chilijczyk, lecz po chwili dostał poduszką od Katalońskiej '11' prosto w twarz, i niemal od razu spoważniał.- Tak chcesz to rozegrać?- zmrużył oczy i odwdzięczył się Alcántarze tym samym.
-Jak dzieci- westchnęłam, siadając po turecku na podłodze.-Gramy w Xbox'a?- spytałam znudzona podchodząc do urządzenia. Przeleciałam wzrokiem po płytach piłkarza i niemal otworzyłam buzię ze zdumienia, kiedy moim oczom ukazał się Crash Bandicoot. Umieściłam grę w konsoli i ściskając pady w dłoniach, ponownie rozsiadłam się na miękkim dywanie.-Kto gra ze mną jako pierwszy?- rozejrzałam się po zebranych.
-Ja!- krzyknął Macherano, a ja w odpowiedzi rzuciłam mu kontroler. Z szerokim uśmiechem na ustach przebiegałam lisem przez kolejne plansze, z satysfakcją pokonując coraz to nowsze przeszkody. Niestety, przyszła kryska na Matyska i rudy bohater wskoczył wprost do dziury, a ja straciłam pierwsze życie.
-Twoja kolej, zobaczymy czy jesteś taki dobry w te klocki- spojrzałam wyzywająco w stronę Javiera.
-Na pewno nie jest lepszy od Ciebie- wzdrygnęłam się nieco, kiedy delikatny szept dotarł do mojego ucha. Odwróciłam się i zobaczyłam siadającego za mną Thiago. Oparłam się o klatkę piersiową mężczyzny, a on objął mnie ciasno rękami. Obserwowaliśmy grającego Argentyńczyka, którego ręce podskakiwały gdy Crash hopsał po wirtualnym świecie i z trudem powstrzymywaliśmy przychodzące co chwilę wybuchy śmiechu. Valdés i Alexis siedzieli kawałek dalej i pochyleni nisko nad stołem dyskutowali o czymś zawzięcie.
-Cholera jasna!- wrzasnął Mascherano, zwracając tym samym na siebie naszą uwagę.-Przegrałem- skrzywił się niezadowolony.-I tak byłem lepszy od Ciebie!- humor poprawił mu się w sekundzie, w której uświadomił sobie, że zdobył trochę więcej punktów niż ja.
-Fartem Ci się udało, mój drogi- wytknęłam język w kierunku piłkarza.
-Jesteś śpiąca?- spytał mój luby, kiedy ziewnęłam przeciągle.
-Tylko odrobinę- mruknęłam.-Pójdę sobie zrobić kawę, dobrze?
-Pewnie, czuj się jak u siebie- rzucił Alcántara zerkając na mnie.
-Zrobić coś dla Was?- obaj potrząsnęli głowami, wpatrując się w szklany ekran i biegającego na nim lisa. Podeszłam do dwóch pozostałych piłkarzy Azulgrany i spytałam o to samo. Nucąc zasłyszaną gdzieś melodię przygotowałam w kuchni dwa kubki: jeden z herbatą, drugi z kawą.
-Dziękuję- ciepłym uśmiechem obdarował mnie Alexis. Przyjrzałam się temu niewysokiemu Chilijczykowi i zastanawiałam się dlaczego nie ma dziewczyny. Nie był piłkarzem, z którym łączyła mnie silna przyjaźń, byliśmy tylko znajomymi ale byłam święcie przekonana, że nie skrzywdziłby muchy. Zawsze, kiedy się spotykaliśmy był uśmiechnięty, pogodny, nigdy nie miał złego humoru. Odniósł sukces, był odpowiedzialny, a mimo to nie znalazł jeszcze szczęścia. 'Jaki ten los jest przewrotny..'- pomyślałam. 'Ja jestem zwykłą, biedną studentką, która utrzymuje się jedynie z pieniędzy za szkołę i dorywczej pracy w sklepie FC Barcelony, gdzie mnie ostatnio zatrudniono, a mimo to znalazłam Thiago, z którym z dnia na dzień łączy mnie silniejsza więź, interesujące'- kontynuowałam wewnętrzny monolog. Ściskając w dłoniach kubek z gorącym napojem usiadłam na sofie podciągając po siebie kolana. Rozejrzałam się po salonie Alcánary. Wszystkie ściany ozdobione były rodzinnymi zdjęciami i pamiątkami z kariery piłkarskiej: koszulka z autografami, dyplomy i medale. Na półkach leżały błyszczące puchary w różnych wielkościach. Kolejna osoba  w moim otoczeniu, która mimo młodego wieku już odniosła sukces. Upiłam łyk słodkiego napoju wzdychając ciężko. Z pięciu osób znajdujących się w mieszkaniu Thiago tylko ja jestem 'nikim'.
-Co tak ucichłaś?- jeszcze chwilę wcześniej gruchające gołąbeczki własnie rozsiadły się po moich bokach.
-Hmm? A nic, zamyśliłam się- potrząsnęłam głową.
-Na pewno?- Valdés spojrzał na mnie znacząco.
-Tak- uśmiechnęłam się delikatnie. Chwyciłam puste kubki: Sancheza i swój, po czym poszłam do kuchni je umyć. Przez nieuwagę strąciłam z blatu jedno porcelanowe naczynie, które z hukiem rozbiło się o podłogę. Zaklęłam w myślach i zaczęłam zbierać ostre kawałki z podłogi.
-Co się stało?- w drzwiach stanął Thiago.
-Przepraszam, nie chciałam. Nie zauważyłam tego pieprzonego kubka, zrobiłam to niechcący, naprawdę, przepraszam- zaczęłam paplać bez opamiętania.
-Spokojnie, Mel. To tylko kubek, nic się nie stało- uśmiechnął się ciepło. Zmiotłam ostatnie drobinki na szufelkę i wyrzuciłam je do śmietnika.
-Pójdę już- mruknęłam i omijając chłopaka skierowałam się do przedpokoju. Po drodze chwyciłam sweterek, który pośpiesznie zarzuciłam na ramiona. Rzuciłam krótkie 'cześć!' w stronę chłopaków i wyszłam z domu.
-Mel! Melody!- usłyszałam głos piłkarza.
-Słucham?- odwróciłam się.
-Co się stało? Jesteś jakaś smutna..- chwycił mnie z rękę.
-Wydaje Ci się, wszystko ok. Jestem tylko trochę zmęczona- wzruszyłam ramionami.
-Na pewno?
-Tak.
-Niech będzie- przytulił mnie i pocałował gdzieś we włosy.-Wpadnę do Ciebie wieczorem i porozmawiamy. Uważaj na siebie kochanie- cmoknął mnie w usta i kiedy wyszłam na ulicę pomachał mi na pożegnanie.


PS. Wiecie co? Teraz, kiedy po raz ostatni przed dodaniem na bloga sprawdzałam tę notkę, zauważyłam jak duży wpływ na to, co dzieje się w opowiadaniu, ma moje samopoczucie 'w realu'. Kilka ostatnich dni  (a więc okres, podczas któego pisałam tą część) przyniosło mi więcej złego niż dobrego, a w notce od razu dzieje się coś złego z moim humorem. Ciekawa sprawa. :) Mogę Was jedynie zapewnić, że następne notki (mam napisaną już 17. część) są weselsze i chyba nieco dłuższe od tej. Pozdrawiam i zostawiam Was z Czesławem:


czwartek, 25 października 2012

14. En tierra de ciegos, el tuerto es rey.

W pewnym momencie drzwi się otworzyły, a ja na moment wstrzymałam oddech, tylko po to, żeby po chwili głośno wypuścić zgromadzone w płucach powietrze. 
-Cześć wszystkim- Javier wszedł do sali obejmując jakąś kobietę, o włosach koloru zboża. Była ubrana w jasnobeżowe cygaretki i kremową koszulę. Całości dopełniały karmelowe, lakierowane szpilki. Prezentowała się całkiem przyjemnie.-Poznajcie Alessandrę, moją nową dziewczynę- wyszczerzył się.-Alessandro, to są moi przyjaciele- po czym wymienił imiona wszystkich zebranych.
-Miło mi- przywitała się z każdym z osobna. Na pierwszy rzut oka wydała się sympatyczną osobą, jednak postanowiłam dokładnie ją wybadać. By zachować pozory, kiedy podała mi rękę uniosłam się delikatnie z krzesła i z uśmiechem na ustach ją uścisnęłam, mrucząc przy tym swoje imię. Jak można się było spodziewać, chcąc dowiedzieć się więcej o nowej sympatii naszego przyjaciela, wypytywaliśmy biedną Alessandrę o wszystko. Momentami wydawało mi się, że chcieliśmy wiedzieć zbyt wiele, jednak zwyczajna, ludzka ciekawość zwyciężyła i tylko nadstawiałam uszu, by poznać kolejne sekrety nowej znajomej. Podczas jedzenia deseru utworzyły się małe grupki- kobiety dyskutowały przy jednej części stołu o różnych babskich sprawach, mężczyźni w przeciwnym kącie sali zapewne nadal kontynuowali dochodzenie.
-Więc mówisz, że poznaliście się na Camp Nou?- zaciekawiła się Yolanda.
-Tak- uśmiechnęła się blondynka.-Pracuję w La Masía i przyjechałam tam, żeby załatwić dzieciakom trening z którymś z piłkarzy z pierwszego składu. No i tak jakoś wyszło- zawstydziła się nieco, wywołując u naszej czwórki lekki wybuch śmiechu.
-Tak jakoś wyszło?- chichrałam się.

-Co myślisz o Alessandrze?- mniej więcej kwadrans później, kiedy oddychałam świeżym powietrzem stojąc na restauracyjnym balkonie, dołączył do mnie gospodarz wieczoru.
-Sympatyczna- wzruszyłam ramionami.- Dokładnie taka, jak ją opisałeś. Cieszę się, że odważyłeś się i zaryzykowałeś- położyłam głowę na ramieniu przyjaciela.
-Ja też się cieszę- oparł głowę o moją.
-A jak Ci się układa z Thiago?- spytał.
-Co ma nam się układać? Nie jesteśmy ze sobą w związku, tak jak zresztą mówiłam Ci już z milion razy.
-Tak, tak, jasne- odparł kpiąco.
-Nie 'tak, tak, jasne', tylko tak- puknęłam go w ramię.-Jest nam dobrze tak jak jest i żadne z nas nie chce tego zmieniać- wyjaśniłam.
-Yhym.. Wróbelki w katalońskiej szatni ćwierkają co innego- rzucił, wchodząc ponownie do sali.
-Czekaj, czekaj- zawołałam przyjaciela, jednak ten nawet się nie odwrócił. Obróciłam się i obserwując panoramę miasta zastanawiałam się, co Mascherano miał na myśli. Rozważania przerwały jednak tulące mnie dłonie i gorące usta odciskające się na moim policzku.
-A Tobie co się stało?- uśmiechnęłam się delikatnie, czując perfumy Alcántary.
-Nic, miałem ochotę Cię przytulić- powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.-Lubię Cię, Mel. Dobrze się przy Tobie czuję, wiesz?- wyznał, opierając się o barierkę zaraz obok mnie.
-Miło mi to słyszeć, ja również dobrze się z Tobą czuję- nie odważyłam się jednak unieść wzroku, przeczuwając, że ta rozmowa nie prowadzi do niczego dobrego.- Wracamy do środka?- wypaliłam nagle, czując dłoń piłkarza na swojej.-Nie wypada ich tak zostawiać, chodź- zachęciłam nieco zawiedzionego mężczyznę do dołączenia do reszty. Przez resztę wieczoru starałam się ignorować cichy głosik w mojej głowie, cytujący słowa Javiera za każdym razem, kiedy próbowałam skupić się na czymś innym.
-Ja już się zbieram, jutro mam zajęcia a muszę się jeszcze pouczyć- skłamałam.
-Jesteś pewna? Może posiedzisz z nami jeszcze chwilę?- spytała wesoło Alessandra.
-Tak, jestem pewna. Opuściłam już kilka zajęć. Jeszcze trochę i nie nadrobię z materiałem- skrzywiłam się.-Miło było Cię poznać- uściskałam dziewczynę.-Musimy się kiedyś umówić na kawę!
-Koniecznie- przytaknęła. Pożegnałam się z resztą towarzystwa i otulając się ciaśniej apaszką wyszłam z lokalu.
-Melody!- usłyszałam, kiedy moich oczu dobiegła wolna taksówka.-Odwiozę Cię, zaczekaj!- rozejrzałam się z paniką wypisaną na twarzy, szukając pretekstu dla którego mogłabym udać, że nie słyszę jego wołania. Jako że restauracja była umiejscowiona w spokojnej dzielnicy Barcelony, daleko od pubów i klubów, ulica była niemalże pusta, a co za tym idzie- cicha. Nie mając innego wyjścia przybrałam wesoły wyraz twarzy i zerkając przepraszająco na taksówkarza, odwróciłam się na pięcie i skierowałam w stronę Thiago.
-Na pewno jest Ci po drodze?- spytałam, nadal desperacko szukając punktu zaczepienia.
-Pewnie, wsiadaj. Chciałbym z Tobą porozmawiać- otworzył przede mną drzwi, które chwilę później za mną zatrzasnął. Atmosfera w aucie niemal rozsadzała je od środka. Opuściłam szybę, łudząc się, że pomoże to chociaż w jakiś sposób obniżyć napięcie. Głębokie oddechy i luźny, zastępczy temat jakim były plany na najbliższy tydzień pozwoliły mi się uspokoić i uwierzyć, że Alcántara zapomniał o rozmowie, którą miał ze mną przeprowadzić. Kiedy w końcu odrobinę się zrelaksowałam, a dialog z mężczyzną ponownie zaczął sprawiać mi przyjemność zatrzymaliśmy się przed moim blokiem. Nie chcąc kusić losu czym prędzej odpięłam pas i pociągnęłam za klamkę, a drzwi ustąpiły.
-Dobranoc i dzięki- rzuciłam, po czym szybko zsunęłam się z fotela. Trzasnęłam drzwiami i nawet się nie odwracając pognałam do drzwi, starając się namierzyć dłonią klucze. Chwilę później, uświadomiłam sobie jednak, że echem odbiło się w moich uszach jeszcze jedno trzaśnięcie. Spodziewając się, co zobaczę kiedy zerknę za siebie obróciłam się powoli. Tak jak się spodziewałam- Thiago stał opierając się o maskę białego Audi. Po raz kolejny tego wieczora głośno nabierając powietrza do płuc i starając się przybrać naturalny wyraz twarzy skierowałam się w jego stronę, zwalniając swój krok do maksimum.
-Wiesz o czym chcę z Tobą porozmawiać, prawda? Dlatego tak szybko uciekasz- powiedział bardziej do siebie, niż do mnie.
-Powiedzmy, że jedynie się domyślam.
-Dlaczego się przed tym wzbraniasz? Wydawało mi się, że oboje się lubimy, a nawet zaczynamy do siebie coś czuć.
-Nie lubię zmian, wiesz? Boję się ich. Po co zmieniać coś, co jest dobre?
-Żeby było lepsze- czułam, że na mnie patrzy, więc uparcie wpatrywałam się w niebo. Przyznam, że tym mnie zagiął. Chwilę zalegającej między nami ciszy wykorzystałam po to, by zebrać myśli.
-Nie psujmy tego, Thiago- powiedziałam błagalnie.
-Nie mam takiego zamiaru- położył swoją dłoń na mojej.-Chcę zrobić coś zupełnie przeciwnego- czułam, jak coraz bardziej napiera na mnie swoim ciałem. Ugięłam się i zerknęłam w dwoje pilnie obserwujące każdy mój ruch oczu.
-Co Ci nie pasuje w naszym obecnym układzie? Jest przyjemnie..
-Może być przyjemniej- przerwał mi.
-...jest miło..- zignorowałam go.
-Może być milej- ponownie wszedł mi w słowo, a ja po raz kolejny zdawałam się go nie słyszeć:
-...jesteś wolny, możesz robić co chcesz, spotykać się z innymi dziewczynami i korzystać z młodości..- kontynuowałam.
-A co jeśli tego nie chcę?- stanął przede mną i zdecydowanie, a jednocześnie delikatnie przytrzymał moją twarz, kiedy ponownie chciałam odwrócić wzrok.-Co jeśli ja chcę być przez Ciebie kontrolowany, co jeśli nie chcę korzystać z młodości i chcę się zachować jak na dojrzałego faceta przystało?- z ust piłkarza wylał się potok pytań, na które nie potrafiłam udzielić odpowiedzi.
-Po prostu daj mi jeszcze trochę czasu, postaram się poukładać wszystko w głowie, dobrze?- mruknęłam cicho, na co Alcántara jedynie mnie przytulił, całując przy okazji gdzieś we włosy. Trwaliśmy przez chwilę w takiej pozycji, a ja zastanawiałam się dlaczego nie potrafię odważyć się na kolejny krok i nie nie martwić się na zapas. Powoli zaczęłam wyswabadzać się z objęć Thiago i przepełniona niepewnością oczekiwałam na reakcję kompana. W pewnym momencie poczułam  jego usta całujące moje i nie potrafiłam się im oprzeć. Opamiętałam się jednak i gwałtownie się od nich oderwałam, czując palący dotyk jeszcze przez kilka godzin po zaistniałej sytuacji, jak gdyby wypaliły na moich wargach niewidoczny ślad.

Następnego dnia niechętnie poszłam na zajęcia, spodziewając się spotkać tam rozgadaną rudowłosą, która oczywiście nie omieszka wypytać mnie o każdą sekundę mojego weekendu. Nie życzę nikomu źle, jednak skłamałabym mówiąc, że nie ucieszyło mnie przeziębienie koleżanki, które na kilka dni zatrzymało ją w domu. Wodząc bezmyślnie długopisem po kartce, malowałam kwiatki, gwiazdki i inne duperele. Wytrzymałam te kilka godzin na uczelni i ponownie posnułam się do domu. W klatce minęłam roześmianego Mascherano obejmującego Alessandrę:
-Cześć Mel- wesoło przywitała się dziewczyna, której po chwili zawtórował Javier.
-Hej- burknęłam zła na cały świat.
-Idziesz z nami na spacer?- troskliwie zapytał mój przyjaciel.
-Mam dużo nauki, przepraszam- minęłam gruchające gołąbki i odprowadzona wzrokiem Argentyńczyka i jego hiszpańskiej partnerki wbiegłam na górę. Zaopatrzywszy się w dużą porcję lodów, polanych grubą warstwą sosu rozpoczęłam okupowanie kanapy. Oglądnęłam klasyk 'smutnych dni'- 'Słodki Listopad' i około połowę 'Szkoły Uczuć', kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich nie kto inny jak Maschi.
-Kiedyś Cię ok..
-Nawet nie zaczynaj- przerwałam mu, wiedząc co chce powiedzieć.-Coś ważnego? Nie za bardzo mam  dzisiaj czas.
-O tak, widzę że jesteś bardzo zajęta- rzucił wzrokiem na telewizor, siadając obok mnie.-Co masz?
-Lody, chcesz trochę?- zerknęłam na kolejną porcję zimnego deseru.
-Nie, dzięki. Mam dietę, ostatnio się trochę zapuściłem- złapał się obiema dłońmi za brzuch, a ja spojrzałam na niego z politowaniem.-Mów- wyłączył dvd i patrzył na mnie wyczekująco.
-Co?
-Nie udawaj, widzę że coś jest nie tak. No, dawaj, dawaj- poklepał mnie po udzie.
-Urodziłam się z niesamowitym talentem do komplikowania wszystkiego co możliwe-zaczęłam.-Wróbelki nie kłamały, Thiago chciał wczoraj przenieść naszą znajomość na kolejny etap- zamilkłam.
-I?-domagał się dalszej części mojej historii, podczas kiedy ja uparcie trwałam w ciszy przez dłuższą chwilę.
-I nic, stchórzyłam- westchnął i mocno mnie przytulił.
-Musisz się odważyć na następny krok, bo inaczej utkniesz w miejscu,a  uwierz mi: nawet złe doświadczenia są lepsze niż ich brak.
-Myślisz?
-Ja nie myślę, ja to wiem. Jeśli chcesz to z nim porozmawiam i dokładnie wybadam sytuację- zaproponował.-Jeszcze niedawno Cię przed nim ostrzegałem, ale robiłem to chyba z czystego egoizmu. Bałem się, że jeżeli się z nim zwiążesz to nie będziesz już miała dla mnie czasu.
-Oj głupolu!- puknęłam Argentyńczyka  w czoło.- Nawet tak nie myśl, zawsze znajdę dla Ciebie chwilę! A co do rozmowy z Thiago..nie, nie. Nie bądźmy dziecinni. Muszę przetrawić to i wtedy zdecydować. Dzięki, Javi- przytuliłam się do przyjaciela raz jeszcze.
-Nie ma za co. Co oglądasz?- zmienił temat.
-'Szkołę uczuć'. Widziałeś?- spytałam.
-Raz. Nawet się trochę wzruszyłem- przyznał niechętnie, nieświadomie mnie rozbawiając.
-Jak tam z Alessandrą? Ładnie razem wyglądacie- puknęłam mężczyznę w żebra.
-Narazie jest dobrze, jestem szczęśliwy.
-Dobrze to słyszeć- rzuciłam szczerze.-Oglądamy?
-Niech stracę- wytknął mi język i rozłożył się wygodnie na kanapie, podjadając od czasu do czasu mój słodki deser.

Następnego dnia szłam na uniwersytet w nieco lepszym nastroju, zajadając się po drodze czekoladowym rogalikiem. W głowie nadal miałam jednak mętlik- w jednej sekundzie byłam zdecydowana na podjęcie próby i związanie się z piłkarzem, w kolejnej wyszukiwałam coraz to nowszych wad takiego rozwiązania. Rozsiadłam się w ostatnim rzędzie i obiecałam sobie skupić się na wykładach. Jak to zwykle bywa, po godzinie zmieniłam nastawienie i tego dnia zajęcia skończyłam bijąc kolejne rekordy w starym, poczciwy Snake'u-  najlepszej grze na komórkę jaka powstała. Do domu wracałam przez park, w którym moją uwagę przykuła starsza para, trzymająca się za dłonie i niemal wszystko wszystko robiąca wspólnie. Nie wiem, co ma w sobie dwoje ludzi z siwymi czuprynami, co sprawia że są tak uroczy, ale niemal rozpłynęłam się obserwując owe małżeństwo. Uświadomiłam sobie także, że chciałabym znaleźć swoją drugą połówkę, z którą spędzałabym ostatnie lata życia w podobny sposób, jak robią to owi staruszkowie. Nie wiem, czy ową bratnią duszą jest Alcántara, jednak zdałam sobie sprawę że nie dowiem się tego, nie próbując. Pospiesznie wracając do domu biłam się z myślami, nie do końca pewna tego co powinnam zrobić.

Ciepły, czwartkowy wieczór wprost zapraszał do spacerowania. Ubrana w zwiewny kardigan i butelkowozielone, materiałowe spodnie, siedząc na parkowej ławce czekałam na godzinę '0'.


PS. No i kolejny odcinek za nami. :) Numer 14, jak Maschi.

O proszę, jakiego ładnego Bojana znalazłam w czeluściach mojego komputerowego archiwum.:)

sobota, 20 października 2012

13. Sin asunto.

Może niektóre z Was zauważyły prawie-ankietę z boku. Gwoli wyjaśnienia- gadżet ten ma jedynie za zadanie zaspokoić moją ciekawość odnośnie tego ile osób to czyta i może odrobinę zmotywować mnie do pisania (a może tylko połechtać moją próżność :P). Wiem, jak to jest z komentarzami- zanim zaczęłam pisać opowiadanie sama często byłam anonimową czytelniczką. Teraz jednak wiem, jak dużo dają nawet najprostsze sowa, uświadamiające nam, że niektórym podoba się to co skrobiemy.
Dziękuję. :) Już nie zanudzam i zapraszam na capítulo número 13!



-Nudziara z Ciebie, wiesz?- wyrzucała mi siedząca w moim salonie koleżanka, kiedy opowiadałam jej jak w porę przerwałam 'integrowanie' się z Thiago.- Powinnaś z nim zaszaleć- puknęła mnie w ramię, uśmiechając się przy tym znacząco.
-Nie jestem jeszcze gotowa- wzruszyłam ramionami, obrysowując wzrokiem wzorzystą poduszkę.
-'Nie jestem jeszcze gotowa'- przedrzeźniała mnie Juanita, za co dostała kuksańca w bok.
-Mam ochotę na coś słodkiego- mruknęłam.
-Ja też- rozmarzyła się rudowłosa, podciągając nogi pod siebie.
-LODY! Mam w lodówce lody, kompletnie o nich zapomniałam- pobiegłam do kuchni, skąd chwilę później, ku radości koleżanki wyszłam dzierżąc w rękach dwa pucharki truskawkowo-czekoladowego deseru, polanego sosem o smaku toffi. Zajadałyśmy się tą swoistą ambrozją, wydając z siebie pomruki zadowolenia, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
-Możemy pogadać?- spytał Javier.
-Pewnie. To coś pilnego?-spytałam.- Jest u mnie koleżanka ale jeżeli chcesz, to wejdź, porozmawiamy w kuchni- puściłam go w drzwiach, a Maschi skierował się wprost do wymienionego wcześniej pomieszczenia. Poszłam do salonu, poinformować o wszystkim Juanitę i wróciłam do przyjaciela.
-Chciałbym Cię zaprosić na kolację. To dla mnie bardzo ważne, więc zależy mi abyś przyszła- patrzył mi prosto w oczy, będąc przy tym śmiertelnie poważnym.- Zaprosiłem tam osoby, które są dla mnie najważniejsze i Ty jesteś jedną z nich. Mogę na Ciebie liczyć?
-Pewnie- odpowiedziałam nieco zaniepokojona.- Przyjdę, oczywiście. Powiesz mi o co chodzi?- chciałam znać szczegóły.
-Wszystkiego dowiesz się na miejscu. Przyjedź proszę do Trobador Granados, jutro o 20:00. Nie spóźnij się.
-Dobrze- uśmiechnęłam się niemrawo.-Będę o czasie.
-Uciekam, miłego wieczora- przytulił mnie i zniknął za drzwiami, a ja, z głową pełną domysłów podreptałam do Juanity.
-Coś się stało? Niemrawo wyglądasz.
-Nie, nie. Wszystko dobrze. Jak lody?- zmieniłam temat.
-Pyszne!-zapewniła mnie.- Słuchaj.. dzwonił Sergio, przyjedzie po mnie za 15 minut, idziemy do kina. Masz ochotę?- zaproponowała rudowłosa.
-Nie, ja odpadam ale dzięki za propozycję. Na co idziecie?
-Jakaś nowa komedia, nie pamiętam tytułu. Czy to ważne?- zaśmiała się, a ja po chwili do niej dołączyłam.
-Aaaah, kocham sobotnie, leniwe popołudnia- mruknęłam sama do siebie, przeciągając się. Kiedy zostałam sama, postanowiłam zrobić sobie dzień SPA. Na świeżo umyte włosy nałożyłam odżywkę, twarz wysmarowałam maseczką, a oczy przykryłam plasterkami ogórka. Wydobywająca się z głośników spokojna, relaksacyjna muzyka w połączeniu z nieco odurzającą wonią świec zapachowych, pozwoliły mi odpłynąć i oderwać się myślami od rzeczywistości. W 'innym świecie' spędziłam nieco ponad godzinę, lecz chcąc nie chcąc musiałam wrócić na ziemię. Zmyłam z buzi owocową papkę, którą zastąpiłam delikatnym makijażem. Ubrałam beżowe spodnie i białą bluzkę, na nogi wsunęłam kapcie. Po kacu nie było już śladu, czułam się wyśmienicie. Zastanawiałam się, czy Alcántara ma się równie dobrze. Wybrałam jego numer i malując paznokcie czekałam aż odbierze telefon:
-Halo?- usłyszałam przepełniony bólem głos piłkarza.
-Ojej, czyżbyś miał kaca?- nabijałam się.
-Nic mi nie mów, chyba powoli umieram- rzucił bez tonu rozbawienia.
-Trzeba było nie mieszać alkoholi, kochany- pouczyłam mężczyznę.
-Następnym razem będę pamiętał, specjalistko. Co robisz?- spytał.
-Obijam się, jak zwykle- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Może do mnie wpadniesz?
-W sumie.. dlaczego nie- wzruszyłam ramionami.
-Super, wyślę Ci adres sms-em.
-Ok, do zobaczenia- rozłączyłam się i niemal od razu wyszłam z domu. Po drodze zaszłam do sklepu, żeby kupić dla piłkarza tabletki, wodę i coś do zjedzenia. Jako że do domu Alcántary nie było aż tak daleko, postanowiłam się przejść. Po około 25 minutach spaceru stanęłam pod drzwiami, za którymi znajdowało się królestwo piłkarza. Wcisnęłam dzwonek, lecz nikt nie otwierał. Zapukałam więc z całej siły oczekując na jakąś reakcję ze strony gospodarza.
-Cześć- cmoknął mnie w policzek.
-Hej!- przywitałam się.-Chyba masz zepsuty dzwonek- wskazałam brodą na urządzenie.
-Nie działa już od kilku miesięcy, nie przejmuj się. Wejdź- wskazał mi drogę do salonu. Korytarz urządzony w dość nowoczesnym i minimalistycznym stylu, w jasnych barwach wywarł na mnie pozytywne wrażenie. W pokoju dziennym okno zajmowało prawie całą ścianę, a zaraz za nim rozciągał się wspaniały widok. Ciepłe odcienie brązu sprawiały, że pomieszczenie było bardzo przytulne i aż chciało się w nim przebywać.
-Masz cudowne mieszkanie- powiedziałam z uznaniem, wręczając półżywemu gospodarzowi tabletki i wodę.-Jedzenie włożę Ci do lodówki, pewnie teraz i tak nic nie przełkniesz- zaśmiałam się.
-Dziękuję, jesteś aniołem. Zawsze miałem słabą głowę- przymknął oczy, rozkładając się na kanapie.-Może oglądniemy jakiś film?- spytał kiedy wróciłam z kuchni.
-Pewnie- zatwierdziłam pomysł piłkarza, wkładającego w DVD płytę z 'Bad Boys 2' (uwielbiam tę produkcję). Usiadłam wygodnie, sadowiąc się na sofie i niepewnie przytuliłam się do Thiago. Uśmiechnęłam się, czując delikatnie gładzącą mnie po włosach dłoń mężczyzny.
-Tym razem postaraj się nie zasnąć- mruknął mi do ucha, chichrając się przy tym.
-Zrobię co w mojej mocy- zapewniłam go i skierowałam wzrok na telewizor, po czym skupiliśmy się wyłącznie na oglądaniu filmu, od czasu do czasu wybuchając głośnym śmiechem.
-'Motherfucker you look thirty!'- zaśmiał się Thiago, cytując czarnoskórego bohatera, a ja mu zawtórowałam.- Chyba jestem gotowy, żeby coś zjeść- poklepał się po brzuchu.- Na co masz ochotę?- spytał.
-Chodź, coś wymyślimy- pociągnęłam Alcántarę za rękę, w stronę kuchni.
-O nie, nie- zatrzymał się.-Siadaj tutaj- usadowił mnie na wysokim, barowym krześle- i obserwuj mistrza w akcji- powiedział wkładając na siebie uroczy, biało-czerwony kuchenny fartuch.
-Co przygotujesz, mistrzu?- śmiałam się, kiedy Thiago kombinował coś, zasłaniając wszystko swoim ciałem.
-Nie przeszkadzaj, tylko poczytaj sobie gazetkę, kiedy master tworzy- uśmiechnął się, lecz po chwili ponownie wziął na warsztat tworzenie tajemniczej potrawy. Odwróciłam się w stronę okna i świadoma, że już nic nie wskóram pogrążyłam się w lekturze.
-Tadaaam!- gospodarz postawił przede mną talerz kanapek, z których jedne były ozdobione ketchupem, a inne zrobionymi z między innymi pomidorów ludzikami. Nie mogąc się powstrzymać, wybuchnęłam głośnym śmiechem.
-Są przesłodkie- zapewniłam Alcántarę.-Słowo harcerza!- przyłożyłam prawą dłoń do serca, lewą zaś  uniosłam delikatnie ku górze.
-Byłaś harcerką?- spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Nie- zaśmiałam się po raz kolejny.
-Tak myślałem- wytknął mi język.-Jakiej herbaty się napijesz?
-A jaką masz?
-Owocową i..-zerknął wgłąb szafki- i żadnej innej- pokazał mi rządek białych zębów.
-Chyba skuszę się na owocową ale nie jestem pewna. Którą mi polecasz?
-Zdecydowanie mogę Ci zarekomendować owocową- powiedział poważnym tonem, brnąc w tę głupią dyskusję.
-W takim razie zdaję się na Ciebie- starałam się przybrać równie dostojną barwę głosu co mój rozmówca, jednak ukrywanie emocji nigdy nie było moją mocną stroną, więc już po chwili śmiałam się w głos.-Jesteśmy nienormalni, wiesz?- mruknęłam do piłkarza, który własnie postawił przede mną parującą szklankę z gorącym napojem.
-Chodź ze mną jutro wieczorem do moich rodziców- rzucił luźno Thiago, a ja niemal nie zakrztusiłam się pomidorem.
-Żartujesz?- po chwili pomyślałam, że mogłam zabrzmieć odrobinę niemiło.-Nie zrozum mnie źle ale poznanie rodziców to nie byle co. Poza tym, jutro nie mogę.. Maschi organizuje wieczorem jakieś spotkanie i bardzo zależy mu na tym, abym  tam była- dodałam przepraszającym tonem.
-O cholera, kompletnie zapomniałem o Javierze!- złapał się za głowę, a ja zerknęłam na niego pełnym zdziwienia wzrokiem.
-Zapomniałeś o Javierze? Nie rozumiem.
-Mnie też zaprosił na tę kolację. Mówił, że to dla niego coś bardzo ważnego i chce, żebyśmy wszyscy tam byli- wzruszył ramionami.-Muszę później zadzwonić do rodziców i odwołać spotkanie. Zapomniałem o Mascherano- powtarzał to jak mantrę.

Do domu wróciłam wczesnym wieczorem, ponownie wykorzystując ładną pogodę i- mimo nacisków ze strony Thiago- udając się do swojego królestwa pieszo. W akompaniamencie płynącej ze słuchawek latynoskiej muzyki, tanecznym krokiem przemierzałam ulice Barcelony, przygotowującej się do kolejnej, szalonej nocy. Pierwsi śmiałkowie, którzy mimo dość wczesnej jak na Hiszpanów godzinie rozpoczęli zabawę, śpiewali już przy kawiarnianych stolikach. Byłam zaskoczona, jak bardzo 'świat dorosłych' pokrywa się ze 'światem dzieci', kiedy obserwowałam jak przy jednym stoliku siedzi imprezowe towarzystwo, korzystające z wolnego wieczora, podczas gdy przy drugim usadawia się równie zabawowa rodzina z dwojgiem dzieci smacznie śpiących w wózku dla bliźniąt. Katalońska mentalność zaskakuje mnie każdego dnia. Mimo porannego kaca, tego dnia czułam się bardzo rześka i pełna energii. Postanowiłam odkurzyć swoje kupione na początku mojej hiszpańskiej przygody rolki i trochę się poruszać. Po kilkunastu minutach mknęłam nadmorskim deptakiem, zastanawiając się jak długo wytrzymam.
-O mamo- mruknęłam sama do siebie, wypijając duszkiem pół butelki wody.-Oojeeeej- jęknęłam, kiedy uzmysłowiłam sobie, że muszę jeszcze wrócić do siebie. Droga powrotna zajęła mi o wiele więcej czasu, ponieważ opadałam już z sił.
-Mel!- usłyszałam wołanie z pubu, który właśnie mijałam. Odwróciłam się i zobaczyłam nikogo innego jak Jacoba.
-Jake? Co się z Tobą działo? W ogóle się nie odzywałeś- nie kryłam zdziwienia.
-Wiem, wiem. Byłem bardzo zajęty, przepraszam.
-Aż tak zajęty, żeby nie móc napisać sms-a albo zadzwonić?- zerknęłam na niego podejrzliwie.-Nic się w sumie nie stało, po prostu trochę się martwiłam, tak nagle zamilkłeś. Co u Ciebie?
-Wszystko dobrze, dzięki. Dostałem awans- wyprostował się dumnie.
-Gratulacje- uśmiechnęłam się.
-A co u Ciebie?- zrewanżował się mój rozmówca.
-Po staremu. Zaczęłam studia- wzruszyłam ramionami.- Przepraszam Cię, ale trochę się spieszę. Odezwij się kiedyś, umówimy się na kawę- pożegnałam się i pojechałam przed siebie. To spotkanie było dla mnie dziwnie niewygodne, nie czułam się swobodnie w towarzystwie Jacoba, nie do końca jednak wiedziałam dlaczego jest tak, a nie inaczej. Ledwo żywa wpakowałam się do wypełnionej gorącą wodą wanny, a potem do chłodnego łóżka, w którym niemalże od razu zasnęłam.

Większość niedzieli spędziłam w domu. Wyszłam jedynie do pobliskiego supermarketu, otwartego przez siedem dni w tygodniu, by zrobić małe zakupy. Jak to zwykle bywa, do domu wróciłam z masą  niepotrzebnych produktów, które 'koniecznie musiałam nabyć'. Powrzucałam więc wszystko do szafek i lodówki, a później wzięłam się za generalne sprzątanie: starłam kurze, odkurzyłam podłogi, szorowałam kafelki i wykonałam milion innych, znienawidzonych przeze mnie czynności. Gdy nadszedł wieczór ubrałam się w miarę elegancko i pojechałam do wspomnianej przez Mascherano restauracji. Na trzęsących się nogach przekroczyłam próg lokalu i kierowana przez kelnera weszłam do osobnego pomieszczenia, dołączając tym samym do Messiego i jego dziewczyny, Thiago, Cesca i Danieli, a także Państwa Valdés. Wszyscy goście, podobnie jak ja nie wiedzieli dlaczego Javier nas tu ściągnął. Sam zainteresowany jeszcze się nie zjawił, a na stole były trzy wolne nakrycia. Popijając sok jabłkowy zastanawiałam się, czy Maschi posłuchał moich rad i zrobił tak jak mu powiedziałam, czy postanowił wszystko zaprzepaścić. W pewnym momencie drzwi się otworzyły, a ja na moment wstrzymałam oddech...



PS. Coś mi mówi, że następny odcinek przypadnie Wam do gustu :) Wczoraj skończyłam pisać nr 14 i muszę przyznać, że chyba nawet jestem z niego zadowolona. :)

Co myślicie o tym, żebym rozpoczęła kolejne, tym razem 'zwykłe' opowiadanie, bez gwiazd i gwiazdeczek w obsadzie? :) 
I jeszcze jedno: powinnam wstawiać linki do outfitów, tak jak to robię od kilku notek? :)




A tak będę dziś kibicować Blaugranie :)

czwartek, 18 października 2012

12. Comiendo entra la gana.

Znalazłem pieniądze, masz przechlapane!  

Uśmiechnęłam się do telefonu, czytając następnego ranka sms-a o takiej treści. Przymknęłam oczy i obróciwszy się na drugi bok, po raz setny przeanalizowałam wczorajszy wieczór.

Thiago odwiózł mnie do domu bezpośrednio po filmie, jednak rozmawiało nam się tak dobrze, że spędziliśmy w aucie kolejną godzinę nabijając się z mijających nas ludzi. Wiem, że to nieładnie z naszej strony, jednak ciężko nie chichrać się na widok niektórych osób, które 'poniósł melanż'. Obiecałam sobie wtedy w duchu, że w piątek, na imprezie u Santiago nie doprowadzę się do takiego stanu. Wieczór skończył się buziakiem w policzek, co- nie ukrywam- mile mnie zaskoczyło. Spodziewałam się, że Alcántara poczuje się w obowiązku do pocałowania mnie i muszę przyznać, że odrobinę bałam się końca tego spotkania. Czując na sobie zapach perfum mężczyzny, który w  ramach substytutu pocałunku wyściskał mnie do granic, z wielkim uśmiechem przyklejonym do twarzy wdrapałam się po schodach na drugie piętro i nucąc pod nosem wbiegłam do łazienki.

Powinnam się bać? ;-) Pójdziesz ze mną na imprezę w piątek? Kolega z grupy organizuje domówkę.

Wysłałam wiadomość i przeciągnęłam się wydając z siebie przy okazji potok niezidentyfikowanych dźwięków. Pościeliłam łóżko i udałam się do kuchni w celu przygotowania sobie czegoś do jedzenia. Popijając kawę zastanawiałam się nad tym co powinnam włożyć na posiadówkę u Santiago. Moje głębokie i jakże ważne dla ludzkości rozważania przerwał brzęczący telefon, który niechętnie odebrałam.

Dlaczego niechętnie?
Na wyświetlaczu zamigało mi siedem liter, które zwiastowały przynajmniej 30 minut zdawania relacji z wczorajszego wieczora, plus 20 minut powtórek.
-Powiedz mi.. czy mi się wydaje, czy siedzę właśnie sama w auli numer 2?- Juanita nawet się nie przywitała.
-Tak dobrze mi się dziś spało, że postanowiłam zostać w domu. Może wpadniesz po zajęciach?
-Nie wiem, nie wiem, jestem trochę obrażona- zaśmiała się.-A tak na poważnie, umówiłam się dzisiaj z Sergio, więc raczej dzisiaj Cię nie odwiedzę. Opowiadaj co się wczoraj działo- rozkazała tonem nie znoszącym sprzeciwu. Co więc było robić?  Streściłam przebieg randki, dzielnie znosząc zgryźliwe uwagi dziewczyny, wywołane informacją o przyśnięciu na spotkaniu z piłkarzem FC Barcelony.-Nie wierzę, naprawdę! Dziewczyno, Ty życie prześpisz! Zrozumiałabym, gdyby było nudno ale byliście w kinie samochodowym, a Thiago Cię przytulał. Dałaś radę zasnąć?Jesteś niesamowita- mówiła przybierając lekko kpiący ton głosu.
-Czepiasz się- rzuciłam rozbawiona.- Każdemu może się zdarzyć- wzruszyłam ramionami.
-Oczywiście, oczywiście. Niestety kochana, muszę kończyć, ponieważ w przeciwieństwie do Ciebie, niektórzy zapuszczają korzenie na katalońskim uniwersytecie. Nie waż się przychodzić tutaj jutro bez czekoladowych babeczek, bez nich Ci nie wybaczę!- rozłączyła się, a ja z bananem na ustach skierowałam się do łazienki. Z braku ciekawszych zajęć postanowiłam pobawić się w cukiernika i przygotować jakąś słodkość. Kupiłam więc potrzebne produkty, na które składała się czekolada, mąka, jajka i proszek do pieczenia, ponieważ resztę składników miałam aktualnie na stanie. Niewiele brakowało, a wypuściłabym obie siatki z rąk, kiedy wracałam do domu pogrążona we własnych rozmyślaniach, które brutalnie przerwało mi natarczywe trąbienie. Jako że szłam zgodnie z przepisami, po chodniku nie przejęłam się tym zbytnio. Jednak kiedy usłyszałam donośne:
-PANNO BROWN!- odwróciłam się, szukając właściciela głosu.-Wsiadaj!
-Ojej, jak Was dużo! A Co tu robicie? I może tak bardziej kulturalnie, a nie- trąbicie na mnie jak na pierwszą lepszą cizię!- udałam wyrzut, uśmiechając się przy tym szeroko i siadając pomiędzy Xavim a Messim. Z przedniego fotela zerkali na mnie Puyol, w lusterku obserwował mnie Javier.
-Wracamy z treningu- wyjaśnił Leo.-Niektórzy- wskazał brodą na Carlesa- z rehabilitacji.
-Capi! Jak ręka?- przypomniałam sobie o kontuzji Tarzana.
-Coraz lepiej. Wrócę nim się obejrzysz- uśmiechnął się.
-Mam nadzieję, że tym razem jednak na dobre, a nie na kilkadziesiąt minut.
-Oby- wtrącił się Xavi.
-Gdzie dokładnie jechaliście zanim mnie zauważyliście?- zaciekawiłam się.
-Do Javiera- mruknął Lionel.-Pograć w FIFA 2013. Przyłączysz się?- kontynuował.
-Dlaczego zapraszasz gości do mojego mieszkania?- żartobliwie oburzył się Maschi.-Może ja sobie tego nie życzę?
-A co jak powiem, że będę miała wkupne?- poklepałam dwie reklamówki, leżące przy moich nogach.
-Wtedy ewentualnie mógłbym negocjować- puścił mi oczko, zerkając na mnie przez lusterko wsteczne. Z racji że kapitan Dumy Katolonii nie mógł grać, towarzyszył mi podczas wykonywania kuchennych eksperymentów, kiedy trzech pozostałych piłkarzy emocjonowało się nową zabawką dwa piętra wyżej.
-Carles, ja wszystko widzę!- pacnęłam mężczyznę w zdrową dłoń, gdy po raz setny podjadał surowe jeszcze ciasto.-Będzie Cię bolał brzuch- pogroziłam mu palcem niczym matka kilkulatkowi, na co odpowiedział mi wybuchem śmiechu.
-Zrób.. zrób to jeszcze raz haha- nabijał się.
-Zero babeczek dla Ciebie!- fuknęłam, wlewając ciasto do foremek. Podczas gdy czekaliśmy na rezultaty mojej pierwszej cukierniczej przygody w Barcelonie, rozmawialiśmy o wielu tematach- od meczy Azulgrany, przez występy reprezentacji i zagadkową nieobecność Juana po coraz głośniejsze ostatnio pogłoski, jakoby stadion Barçy miał zostać nazwany imieniem Messiego.
-Cóż, jedno jest pewne- Ronaldo na coś takiego nie ma co liczyć, Santiago Bernabeu ciężko będzie przebić- zaśmiałam się słysząc tą wypowiedź.
-Co racja to racja- przytaknęłam.-Au, au, au, au- piszczałam, kiedy poparzyłam się w kontakcie z gorącą foremką. Czym prędzej rzuciłam przedmiot na blat, łapiąc się jednocześnie za uszy.

-A co Ty tu robisz tak wcześnie?- zdziwiłam się, widząc Thiago za drzwiami.
-Przepraszam, miałem być za godzinę, wiem. Jeśli chcesz to pójdę do Javiera, a Ty się spokojnie przygotujesz.
-Nie, nie- pokiwałam energicznie głową.-Wejdź. Obsłuż się i zaczekaj w salonie, ok? Będę gotowa za.. 20 minut.
-Jasne- rzucił nieco ironicznie.
-Wyczuwam nutkę sarkazmu- zaśmiałam się.- Dwadzieścia minut, z zegarkiem w ręku!- krzyknęłam ponownie chowając się w łazience. Muszę przyznać, że sama byłam zdziwiona kiedy równo kwadrans później stanęłam przed piłkarzem. Nie wiem, czy to zwyczajny zbieg okoliczności, czy przeznaczenie, ale idealnie dopasowaliśmy swoje stroje. Turkusowa sukienka zgrała się ze wstawkami w koszuli Thiago, w tym samym kolorze.
-Pięknie wyglądasz, wiesz?- cmoknął mnie w policzek, a ja czułam że się czerwienię.
-Dziękuję. Zjesz coś? Mam dobre naleśniki- podniosłam brwi w zachęcającym geście.
-Skoro dobre, to chyba nie mam wyjścia- pomaszerował za mną do kuchni i już po chwili zajadaliśmy się ciepłymi plackami na słodko, zerkając na siebie od czasu do czasu.
-Idziemy?
-Pewnie.

Dość długo krążyliśmy po Barcelonie szukając wolnej taksówki, więc niemalże nieopisana radość towarzyszyła nam kiedy usiedliśmy już w samochodzie. Podałam kierowcy adres i rozmawiając z mężczyzną wyraźnie podekscytowanym tym, że wiezie sławnego piłkarza, jechaliśmy na miejsce.
-Cześć- w drzwiach przywitał nas Santi. Przedstawiłam sobie obu chłopaków, po czym weszliśmy do mieszkania. Nim się spostrzegłam ktoś rzucił się na mnie, niemal zwalając mnie z nóg. Kiedy w końcu otrząsnęłam się, zauważyłam iż owym 'napastnikiem' był nie kto inny jak Juanita, obok której stał roześmiany Sergio.
-Skoczymy po coś do picia, ok?- zaproponował kompan koleżanki.
-Pójdę razem z nim- zerknął na mnie Thiago.
-Ok- rzuciłyśmy obie, wracając po chwili do rozmowy.
-Jestem z Sergio- pisnęła, kiedy nasi partnerzy zniknęli nam z pola widzenia.
-Wow! Od kiedy?- zaciekawiłam się.
-Spytał mnie tego dnia, kiedy nie pojawiłaś się na zajęciach. Nie wiesz nawet jak się cieszę!- świergotała.
-Widać!- uśmiechnęłam się.-Ja też się cieszę, powodzenia!- przytuliłam koleżankę.
-Proszę- usłyszałam lekko zachrypnięty głos przy lewym uchu.
-Dziękuję- cmoknęłam Thiago w policzek.-To co, zdrówko?- uniosłam kieliszek w stronę zebranych.
-Zdrówko!- odpowiedział mi chór głosów, po czym wszyscy przyłożyliśmy szklane naczynia do ust. Krzywiąc się bardziej niż po zjedzeniu cytryny niemalże na raz wypiłam szklankę soku pomarańczowego, chcąc zabić alkoholowy smak. Kilka minut przed północą oboje z Alcántarą byliśmy dość mocno pijani, co z resztą było widać na pierwszy rzut oka. Chwiejnym krokiem skierowaliśmy się do taksówki, w której oboje ulokowaliśmy się na tylnej kanapie. Przez przymknięte powieki dostrzegałam jedynie pojawiające się od czasu do czasu uliczne latarnie, skutecznie mnie oślepiające. Ciepła dłoń piłkarza spoczęła na moim udzie, co przyciągnęło moją uwagę. Zerknęłam na mężczyznę przerzucając wzrok to na jego oczy, to na usta.


PS. Nieco spóźnione gratulacje dla drużyny narodowej, za remis w meczu z Anglią. Oczywiście, że jest niedosyt, bo z pewnością zwycięstwo było bliżej nas, niż ich.
Cóż...
tak wyglądałam po środowym meczu i tak zapewne będę wyglądać kiedy w końcu stanę na Camp Nou :




Rozbroił mnie ten chłopaczek :)

+ CZY ANONIMOWE CZYTELNICZKI MOGĄ POWIEDZIEĆ MI JAK TRAFIŁY NA MOJEGO BLOGA? :)