Następnego dnia udałam się do pracy dzierżąc w dłoni wypowiedzenie. Z zupełnie nieznanego mi powodu byłam nieco zdenerwowana- dzieje się tak zawsze, kiedy mam zrobić coś, co innej osobie może się nie spodobać. Mimo wszystko tym razem chciałam postawić na siebie i nie zadowalać nikogo innego kosztem mojego szczęścia, moich marzeń i ambicji.
-Cześć!- przywitałam się z Sandrą, dziewczyną pochodzącą z Kamerunu, mieszkającą w Barcelonie od kilku lat.
-Hej! Co u Ciebie?- stała jak zwykle uśmiechnięta, jednak na widok mojej miny zaniepokoiła się.-Wszystko w porządku?
-Tak, tak. Tylko..Jest szef?
-Jest, niedawno przyszedł. Co to jest?- spytała, kiedy wyciągnęłam z teczki kartkę A4 ubraną w przezroczystą koszulkę.
-Wypowiedzenie- rzuciłam krótko.
-Odchodzisz?- skinęłam głową.- Mogę spytać dlaczego?
-To nie jest praca dla mnie. Jesteście przesympatyczni i cieszę się, że Was poznałam- zapewniłam.-Jednak nie pasuję tutaj. To nie jest to, co chcę w życiu robić. Po prostu- uśmiechnęłam się ciepło kierując się w stronę dębowych drzwi z przyczepioną do nich pozłacaną tabliczką ozdobioną nazwiskiem szefa.
-Dzień dobry, w czym mogę Ci pomóc, Melody?- spytał Juan jak zwykle oficjalnym, ale uprzejmym tonem.
-Dzień dobry, szefie. Chciałabym złożyć wypowiedzenie- spuściłam wzrok.
-Usiądź proszę- przyjął jeszcze cieplejszą barwę głosu, co wzmogło moje wyrzuty sumienia.
-Jesteś pewna?
-Tak.
-Dobrze. Jako że jesteś w trakcie okresu próbnego nie obowiązuje Cię żaden okres wypowiedzenia. Załatw, proszę wszystkie formalności i spakuj swoje rzeczy. Miło mi się z Tobą pracowało- mężczyzna w średnim wieku, ubrany w sportową marynarkę i jeansy wstał, po czym wyciągnął do mnie dłoń, którą po chwili uścisnęłam.
-Mi również, szkoda że tak krótko- wyszłam z gabinetu, a moje serce ponownie wskoczyło na swoje miejsce i zaczęło rytmiczny, spokojny bieg. Zerknęłam na Sandrę, która wpatrywała się we mnie pytająco.
-I co?- ponaglała mnie.
-I nic. Dziś jest mój ostatni dzień w pracy- odpowiedziałam poprawiając sukienkę która pomarszczyła się kiedy siadałam na krześle obok koleżanki. Z redakcji wychodziłam z bardzo mieszanymi uczuciami- cieszyłam się, że odważyłam się postawić na siebie i choć raz zachować się w stylu Katie zamiast chować głowę w piach. Z drugiej jednak strony czułam strach z racji niepewnego jutra. Nie wiedziałam co będzie się ze mną działo w kolejnych dniach, tygodniach, miesiącach. Jakby tego było mało odpowiedź z uczelni nadal nie przychodziła.
-Może Panią podwieźć?- jak z pod ziemi wyrósł Maschi w swoim białym mercedesie.-Uśmiechnij się- powiedział, kiedy wsiadałam.
-Masz ochotę na film, piwo i paluszki?- spytałam sąsiada.
-Jest aż tak źle?- zachichotał, ale widząc moją poważną minę niemal natychmiast zamilkł.
-Jedźmy jeszcze do sklepu, dobrze?
-Jak sobie życzysz- ruszył powoli, próbując włączyć się do ruchu. Kupiłam kilka piw i niezdrowych przekąsek na typowy gorzko-kwaśny wieczór.
-Mel, CZY TO SĄ KORKI?- Javier niemal pobiegł do przedpokoju krztusząc się przy okazji alkoholowym napojem.
-Jesteś piłkarzem, powinieneś wiedzieć- zaśmiałam się.
-Ale skąd one tu?- przenosił spojrzenie z salonu, na szafkę w której leżały buty i z powrotem.
-Cały czas tam były- wzruszyłam ramionami, siląc się na obojętność. Musiałam jednak przyznać przed samą sobą, że tęskniłam za kopaniem piłki w meczach towarzyskich.-Dopiero je zauważyłeś?
-Dopiero teraz zepsuły Ci się drzwiczki od szafki, ukazując niemal wszystko co masz w środku. Swoją drogą- zrobił pauzę- masz tu niezły bałagan jak na Ciebie, pedantko- wytknął mi język.
-Swoją drogą, mógłbyś mi te drzwiczki w końcu naprawić- rzuciłam.
-Ale Mel.. dlaczego nigdy nie mówiłaś nic o piłce?
-Jak to nie? Na naszej pierwszej kawie na pewno wspomniałam Ci, że uwielbiam football. Czy nikt mnie nie słucha?- spytałam z wyrzutem.
-Mówiłaś, że lubisz chodzić na mecze ale nie że grałaś!- fuknął nieco dotknięty moją wcześniejszą uwagą.
-Bo to było dawno, nie ma do czego wracać. Było, minęło- nie chciałam drążyć tego tematu.
-Opowiadaj- rozkazał, a ja zgromiłam go wzrokiem.
-Javier..
-Nie Javieruj mi tu, tylko mów. Dlaczego już nie grasz?- naciskał. Złamałam się i wyjawiłam mężczyźnie całą swoją historię. Powiedziałam o tym, jak w czasach szkolnych grałam w drużynie, jak jeździliśmy na zawody, jak doznałam małej kontuzji, która wymusiła na mnie kilkutygodniowy rozbrat z football'em, po którym nie wróciłam już do treningów.
-Mam pomysł- odpowiedział tylko.
-Aż się boję- zaśmiałam się.
-Przyjdę jutro do Ciebie o 8:00. Masz być gotowa- mówił władczym tonem.
-Nie mogę, o tej godzinie będę w..- zaczęłam.
-Nie będziesz, jesteś bezrobotna- brutalnie sprowadził mnie ponownie na ziemię.
-Ah, zapomniałam- skrzywiłam się.
Gorąca woda lejąca się z prysznica dawała mym mięśniom ukojenie. Stałam w bezruchu kilkanaście minut wykorzystując ten cudowny moment do maksimum. Zaraz po tym wmasowałam migdałowy balsam w każdy centymetr mojego ciała, owijając się jednocześnie cienką, niewidoczną woalką cudownego zapachu. Nałożyłam bokserki i duży t-shirt ze śmiesznym rysunkiem i czym prędzej wskoczyłam pod kołdrę. Zasnęłam niemal natychmiast.
Bezlitosny budzik nie pozwolił mi ponownie oddać się w objęcia Morfeusza, wydając z siebie dźwięk, który niemal przebił moje bębenki. Jakby tego było mało, pomocnik Dumy Katalonii zapewne przeczuwając, że będę próbowała wykręcić się z naszego porannego spotkania dzwonił na mój numer już kilka razy. Kiedy w końcu udało mi się uciec z wygodnego łóżka ubrałam białe shorty i bluzkę w tym samym kolorze. Włosy spięłam w wysokiego kitka i zajadając się płatkami kukurydzianymi czekałam na mieszkającego dwa piętra wyżej piłkarza.
-Co Ty masz na sobie?- przyznam, że oczekiwałam innego powitania.
-Co Ci się nie podoba?- skrzywiłam się.
-Idziemy na trening FC Barcelony, a Ty ubrałaś się w barwy Królewskich?- zmierzył mnie wzrokiem.
-Gdzie idziemy? Chyba kpisz!- oburzyłam się.-Nie było mowy o żadnym treningu Barçy!- uniosłam głos.
-Teraz jest. Przebierz się i lecimy. Mamy dzisiaj ważny test, potrzebuję wsparcia- korzystał na mojej wrażliwości i na tym, że mam do niego słabość.
-Kiedyś Cię zamorduję.
-Ale najpierw się przebierz- rzucił obojętnie kradnąc żółty owoc ze szklanej miski stojącej na blacie w kuchni.-No, sto razy lepiej- klasnął w dłonie, kiedy zobaczył mnie w granatowych spodenkach i koszulce Blaugrany.-Odwróć się- wykonał gest ręką, jak gdybym nie zrozumiała co powiedział.-No nie! Powiedz mi, że to nie jest to co widzę- krzyknął łamiącym się głosem, patrząc na mnie spod byka.
-Co znowu? Chodźmy już- skierowałam się w stronę drzwi, szukając kluczy na półce, na którą je odłożyłam.
-XAVI?! Dlaczego nie Mascherano?! Jak mogłaś kupić koszulkę z imieniem Hernándeza?- marudził.
-Nie kupiłam jej, tylko dostałam. Daj mi taką ze swoim nazwiskiem, to ubiorę- wzruszyłam ramionami, jednak wiedziałam, że prędko nie wybaczy mi tej swoistej "zdrady".
-Muszę jeszcze skorzystać z toalety.
-Poczekam na dole.
-Łap- nim zdążyłam zareagować poczułam uderzenie.
-Jesteś głupi, wiesz?- mruknęłam z dezaprobatą schylając się po kluczyki samochodowe.
Na Camp Nou dojechaliśmy kilkanaście minut później. Rozsiadłam się na ławce rezerwowych i w oczekiwaniu na chłopców bawiłam się telefonem.
-Dzień dobry- usłyszałam poważny, męski głos.
-Dzień dobry- podniósłszy wzrok zobaczyłam nikogo innego jak nowego trenera Barçy.
-Nie chciałbym być nie miły, jednak muszę spytać.. co Pani tutaj robi? Kim Pani jest?- dopytywał się.
-Jestem przyjaciółką Javiera. Uparł się, żebym przyszła z nim na trening. Myślałam, że Pana poinformował- tłumaczyłam się.
-Aah, teraz wszystko jasne- kiwał głową z uśmiechem.
-Już przenoszę się na trybuny, przepraszam- wstałam i skierowałam się ku plastikowym krzesełkom.
-Nie, nie. Proszę zostać- wskazał dłonią miejsce zajmowane przeze mnie poprzednio.
-Nie będę Panu przeszkadzać?
-Skądże- machnął ręką.-Pozwoli Pani, że pójdę pośpieszyć tę bandę guzdrających się piłkarzy.
-Oczywiście.
Chłopaki przebiegli kilka okrążeń, ćwiczyli różne zagrania i zwody. Mieli przejść jeszcze przez rzuty karne, kiedy nagle usłyszałam:
-Panno Brown, proszę włożyć korki i zabrać się do roboty- spojrzałam na niego zdezorientowana.
-Słucham?- rozejrzałam się dookoła, chcąc upewnić się, że słowa te faktycznie były skierowane do mnie.
-Słyszała Pani. Wkładamy buciki i biegniemy pokopać piłkę. To nie jest propozycja, tylko polecenie trenera- mrugnął do mnie okiem.
-Ale jak? Nie wiedziałam, że mam wejść na boisko- wyszukałam wzrokiem Mascherano i usiłowałam właśnie zabić go spojrzeniem, kiedy ponownie dotarł mnie głos Tito:
-Javier wiedział. Obuwie znajdzie Pani pod krzesełkiem. Oczekuję Pani w tym miejscu za minutę- obrócił się na pięcie i zaczął dyskutować o czymś z Messim. Zawiązałam zielono-białe korki i niepewnym krokiem wkroczyłam na murawę. Stanęłam w kolejce zaraz za Ibrahimem.
-Skąd masz korki?- spytał ciemnowłosy mężczyzna.
-Kupiłam- odpowiedziałam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Po co?
-Żeby grać- uśmiechnęłam się.-Kopało się kiedyś piłkę- przyjęłam pozę i ton głosu "na kozaka", po czym oboje zaczęliśmy się śmiać.
-Pięknie się prezentujesz w tych barwach- usłyszałam szept, który sprawił, że wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł przyjemny dreszcz. Poczułam też jeden z najpiękniejszych zapachów męskich perfum, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia.-Moje nazwisko jednak lepiej by na Tobie wyglądało- wdychając słodką woń obróciłam się i czar prysł.
-Dzięki- rzuciłam sucho w stronę Thiago.
-Pójdziesz ze mną na kolację?- spytał jak gdyby nigdy nic.
-Pewnie- powiedziałam sarkastycznie.
-Wspaniale- wyszczerzył się.- Będę po Ciebie o 20- dodał.-Jakie kwiaty lubisz?
-Cudownie- dodałam z jeszcze większą dozą sarkazmu w głosie.-Nie lubię kwiatów.
-Coś wymyślę- zignorowałam go.
Oczywiście, jak było do przewidzenia Valdes obronił znaczną większość moich strzałów. Piłka wpadła do siatki jedynie raz- raz uśmiechnęło się do mnie szczęście.
-No, no. Jestem pełen podziwu, pierwszy trening i już zdobyłaś gola. Wypada mi jedynie pogratulować- powiedział bramkarz. Nie byłam pewna, że mówi poważnie, czy ironizuje, więc uśmiechnęłam się szczerze i zeszłam z murawy chcąc nałożyć swoje rzymianki.
-Ciekawe skąd wzięły się tu moje korki, prawda?- rzuciłam w stronę Javiera.
-Doprawdy- powiedział idealnie udając niedowierzanie.-Może XAVI coś o tym wie- teraz miałam już pewność, że nadal czuje się urażony napisem który nosiłam na plecach.
-Smakował Ci kradziony banan?- spytałam z cwaną miną.
-Był pyszny- wytknął mi język.
Na stadionie spędziliśmy jeszcze około godziny- chłopcy rozmawiali w szatni z trenerem, ja samotnie wędrowałam po pustych korytarzach Camp Nou. Z zainteresowaniem oglądałam wyróżnienia, dyplomy, puchary, medale, stroje, w których wcześniej występowali zawodnicy Azulgrany i wiele innych pamiątek.
-Tutaj jesteś, wszędzie Cię szukamy!- usłyszałam głos Cesca.
-Dlaczego nie odbierasz?-odezwał się tym razem głos należący do Maschiego.
-Może telefon mi padł- wyjaśniłam obojętnie, wyciągając urządzenie z kieszeni.-O, miałam rację, widzisz?- uśmiechnęłam się.-Wracamy już do domu?
-Tak- odpowiedział. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi i nim się spostrzegłam siedzieliśmy już na mojej kanapie oglądając jakąś płytką komedię, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Kiedy Javier poszedł do siebie postanowiłam się zdrzemnąć. Niestety, niedługo później- tak mi się przynajmniej wydawało- ktoś wyrwał mnie z błogiego stanu, jakim niewątpliwie jest sen.
*DING DONG*
'Może jeżeli zignoruję gościa, to sobie pójdzie, a mi uda się zasnąć?'
*DING DONG*
'Twardy zawodnik.'
*DING DONG*
'Albo zwykły natręt'- zasłoniłam sobie uszy poduszkami, lecz dzwonienie nie ustało. Mało tego, usłyszałam coś, co przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Wstałam i z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy, ubrana w szare spodnie i żółtą bokserkę otworzyłam drzwi.
-Co Ty tutaj robisz?- spytałam zerkając z brązowe tęczówki.
-Jak to co? Idziemy na kolację- odpowiedział mężczyzna ubrany w czarną koszulę i ciemnogranatowe jeansy.
-Thiago..
-Nic nie mów, chodź- wykonał zachęcający gest ręką.
-Nie jestem odpowiednio ubrana- założyłam ręce na piersi.
-Ah- wydawało się jakby dopiero teraz zwrócił uwagę na mój strój.-Cóż, gustowny dres nie jest zły- zaśmiał się.-Mam coś dla Ciebie- wyciągnął drugą dłoń zza pleców.
-Mówiłam Ci, że nie lubię kw.. Alcántara?- jestem pewna, że ze zdziwienia otworzyłam buzię.-Co to jest?
-Marchewki- powiedział wręczając mi pęk warzyw ze zwisającymi długimi, zielonymi natkami. Przyznam, że mnie ujął. Doskonale wiedziałam, że zagranie to jest wzięte żywcem z filmu "Sex Story", jednak w tym momencie mi to nie przeszkadzało.
-Wejdź- zaprosiłam go do środka, nie do końca wierząc w to, co robię.-Napijesz się czegoś?
-Wody, jeśli mogę- usłyszałam.
-Ostatnim razem nie byłeś taki kulturalny- rzuciłam, po czym poszłam się przebrać. Nie miałam zamiaru iść z Thiago na kolację, ale nie chciałam paradować przed nim w rozciągniętych dresach. 'Czyżbym chciała się mu podobać?'- szybko jednak zanegowałam tę myśl, zawstydzając się lekko. Wciągnęłam obcisłe jeansy i seledynowy sweterek, po czym dołączyłam do mego gościa, który w danej chwili przeglądał magazyn sportowy.
-Nie wiedziałem, że aż tak lubisz 'el deporte'- powiedział z uznaniem.
-Dużo rzeczy o mnie jeszcze nie wiesz.
-Jeszcze. To co, możemy iść?- podniósł się z kanapy.
-Uhm, mówiłam Ci, że nie idziemy na żadną kolację.
-Nie bądź taka.
-Jaka? To Ty zachowywałeś się jak dupek.
-Przepraszam- z uwagą przyglądał się swoim butom.
-Yhm.
-Może chociaż zamówimy pizzę?- spojrzał na mnie nieśmiało. 'Thiago Alcántara spojrzał na mnie nieśmiało- koniec świata.'- pomyślałam.
-Nie odpuścisz, prawda?- dodałam kręcąc głową.
-Nie- usłyszałam.
-W takim razie niech będzie pizza. Z podwójnym ananasem proszę.
-Twoje słowo jest dla mnie rozkazem- pokłonił się.
Jedzenie przyjechało po kilkudziestu minutach. Wbrew moim obawom miło spędziłam wieczór w towarzystwie właściciela koszulki z numerem 11.
-Do następnego razu- mruknął mi cicho do ucha, a ja ponownie poczułam gęsią skórkę i dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Chyba to zauważył, bo zaśmiał się delikatnie i musnął mój policzek.
-Nie przeginaj- wyprostowałam się i powiedziałam pewnym siebie tonem.-Dobranoc- zamknęłam drzwi i zaraz potem obróciłam się by zjechać po nich na podłogę, czując jak na moją twarz wstępuje coraz większy uśmiech. 'Jak to możliwe? Przecież to dupek!'- ganiłam się w myślach. 'Ale przyniósł marchewki..'- cienki głosik podpowiadał mi, kiedy zerkałam w stronę leżących na kuchennym blacie warzyw.
'Mel, zlituj się.'- sms o takiej treści przyszedł do mnie w środowe popołudnie.
'Nie wiem o co Ci chodzi'- zaczęłam śpiewać jeszcze głośniej i z bezczelnym uśmiechem wysłałam wiadomość do Javiera, który wymyślił sobie aby pójść na imprezę w środku tygodnia i teraz cierpiał.
Postanowiłam wykorzystać słoneczne przedpołudnie i rozglądnąć się po mieście w celu znalezienia nowej posady. Do tej pory nie wierzyłam w coś takiego jak 'kryzys'. Byłam (i jestem) zdania, że osobą chcąca pracować znajdzie zatrudnienie jeżeli będzie cierpliwa i wytrwała w tym co robi. No właśnie- do tej pory.. dreptałam po wąskich ulicach Barcelony już trzecią godzinę, a szpilki obcierały moje stopy do krwi. Zrezygnowana skierowałam się w stronę sklepu, w którym, aby to popołudnie nie należało do zmarnowanych, zdecydowałam się zrobić zakupy. Kiedy przechadzałam się po alejce z warzywami, rozdzwonił się mój telefon.
-Piękna, chodź ze mną na trening- usłyszałam głos Maschiego.
-Z miłą chęcią, ale nie mam czasu na przyjemności- powiedziałam zgodnie z prawdą.-Muszę na poważnie zacząć rozglądać się za pracą, mija już drugi tydzień odkąd jestem bezrobotna, dzisiaj nie znalazłam ani jednej oferty. Moje oszczędności topnieją w zastraszającym tempie- właśnie zdałam sobie z tego sprawę, zerkając do portfela.
-Obiecuję, że jeżeli tym razem ze mną pójdziesz, pomogę Ci z pracą. Może być?- negocjował. Głośno westchnęłam.
-Vale. O tej co zwykle?- upewniłam się.
-O tej samej- usłyszałam wesoły głos Javiera.-Do zobaczenia!
-Poczekaj!- krzyknęłam, a ludzie w sklepie zaczęli mi się dziwnie przyglądać. Spuściłam wzrok i czerwieniąc się delikatnie kontynuowałam cichym głosem.-Potrzebujesz czegoś ze sklepu?
-Możesz mi kupić coś słodkiego- dostałam odpowiedź.
-Będziesz gruby- zrewanżowałam się za wymianę zdań w parku, podczas której mężczyzna zajadał się cukierkami.
Thiago kręci jej w głowie :P No i oczywiście patent z marchewkami prosto z filmu - zreszta nie ukrywam dobrego filmu.
OdpowiedzUsuńAle czy mi sie wydaje czy Javier też coś ma do naszej bohaterki? :D
Pisz kolejny :) Nie zwlekaj zbyt długo
Dopiero nadrobiłam zaległości :) Naprawdę świetnie się czyta to opowiadanie. Podoba mi się ta jej przyjaźń z Mascherano, no i ten Thiago. Niby 'palant' a tu taki numer! Czyżby zaczynał mącić jej w głowie? ;>
OdpowiedzUsuńBędę czytać na pewno, więc czekam na kolejny ;)
Pozdrawiam!
bardzo fajnie się czyta ;D
OdpowiedzUsuńCzy mogę podać przykład? No własnie z tym jest problem... Coś mi nie gra, ale nie mam bladego pojęcia co. Teraz tak sobie myślę, że może po prostu ma zupełnie inne wyobrażenie Javiera niż to w Twoim opowiadaniu. Cenię go jako piłkarza, oczywiście, ale jego osoba sama w sobie jakoś nigdy mnie nie interesowała. No nic, nieważne, z czasem się oswoję :)
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału to bardzo fajna część Ci wyszła xD Marchewki rozwaliły mnie totalnie :D Pewnie dlatego, że nie znam tego filmu. Wyobraziłam sobie Thiago z marchewkami i normalnie turlam się po podłodze :D Pomysł z treningiem tez bardzo fajny :) Czekam na dalszy rozwój wydarzeń ;)
BARCA! <3 muszę się wziąc za czytanie!
OdpowiedzUsuń+zapraszam na http://natolatekswiat.blogspot.com/ komentować i dodawać do obserwatorów. Dużo ciekawych rzeczy, artykułów i porad!
Co do tej wersji "Sin miedo a nada", odsłuchałam ją dopiero rano, już po dodaniu rozdziału. Według mnie też jest lepsza, nie powiem, że nie ;) Ale dzięki za informację :P
OdpowiedzUsuńhttp://20afellay.blogspot.com/ zapraszam na nowość ;)
OdpowiedzUsuń