-Otwarte!-krzyknęłam z kuchni.
-To ja!-usłyszałam.
-Domyśliłam się. Jaką kawę pijesz? Rozpuszczalną czy sypaną?- spytałam.
-Rozpuszczalną- głos zbliżał się do mnie z każdą sekundą.
-To dobrze, bo innej nie mam -wytknęłam mężczyźnie język.-Słodzisz? Z mlekiem?- dopytywałam się.
-Dwie łyżeczki proszę, piję czarną- poinformował mnie.
-Rozgość się w salonie, zaraz przyjdę z kawą- wskazałam brodą miejsce, do którego powinien się udać. Popijając słodki napój rozmawialiśmy na delikatne tematy, odpowiednie na ten etap znajomości (ulubiona muzyka, książki, zainteresowania). Hobby- tu znaleźliśmy wspólny język, jako że oboje kochamy piłkę nożną. Podczas naszego spotkania uwadze mojego gościa nie umknął chyba żaden szczegół: zauważył wystający z nie do końca rozpakowanej walizki szalik Blaugrany, nie omieszkał też nie zwrócić uwagi na płyty których słucham. Mężczyzna wywarł na mnie pozytywne wrażenie, choć momentami wydawał się zbyt pewny siebie. Nie chcąc jednak zapędzać się z wydawaniem wyroków uznałam, że nie jest taki zły.
-Katie, mówiłam Ci, że jadę do Barcelony. Ba, że się tu przeprowadzam. Tak mnie słuchasz?- mówiłam z udawanym wyrzutem do przyjaciółki z Londynu, kiedy zadzwoniła do mnie kilka godzin później. Dwudziestopięcioletnia Angielka z pewnością nie była osobą twardo stąpającą po ziemi. Dla niej liczyło się tylko 'tu' i 'teraz'. Jeżeli zapragnęła wyjechać do Portugalii na wakacje to po prostu to robiła, nie zważając na koszta i konsekwencje które tak droga wycieczka za sobą niesie, jeżeli jest się tylko biedną studentką. Była zupełnym przeciwieństwem mnie- rozważnej dziewiętnastoletniej brunetki, która planowała starannie każdy stawiany krok. Być może te różnice usposobień i charakterów spowodowały, że tak dobrze się ze sobą czujemy. Katie uspokaja się przy mnie, ja otwieram się będąc w jej towarzystwie.
-Oj, mówiłaś, nie mówiłaś. Teraz to już nie ważne, bo i tak nie ma Cię tutaj, tylko siedzisz sobie w cholernej Katalonii. Czy Ty zdajesz sobie sprawę, że podczas kiedy u Ciebie świeci słońce ja mam na sobie kalosze? Stylowe, bo stylowe ale jednak kalosze. Wolałabym wskoczyć w japonki albo chociaż rzymianki...- fantazjowała.-Chyba jednak moja letnia garderoba będzie musiała poczekać na wizytę w Barcelonie- puszczała aluzje.
-O, znasz kogoś stąd? Kiedy wpadniesz? Mogłybyśmy się spotkać- udawałam głupią, wiedząc jak zirytuję tym Angielkę.
-Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że mnie nie zaprosisz?- burknęła z wyrzutem, a ja oczyma wyobraźni widziałam jak marszczy czoło i wydyma usta w 'mini-dzióbek'. Śmiejącym się głosem zapewniłam ją jedynie, że w jest mile widziana o każdej porze dnia i nocy- co jak się wkrótce okaże, zrozumiała zbyt dosłownie.
Dni mijały mi głównie na spacerach po okolicy i 'poznawaniu się' z nowym terenem. Wiedziałam już gdzie kupię najświeższe owoce i warzywa, skąd wezmę prawdziwą, niemiecką czekoladę i jak najszybciej dojdę do miejsca swojej pracy. Jeżeli już mowa o redakcji- po jutrze muszę stawić się tam o godzinie 9:00, pora więc skompletować strój, ażeby w razie jakichkolwiek braków móc co nieco jeszcze dokupić. Z kubkiem miętowej herbaty w dłoni, ubrana w jeansowe shorty i bluzkę La Rocha usiadłam po turecku w swojej małej garderobie, wpatrując się w wiszące ubrania.
Powinnam ubrać się na galowo?
Wypada włożyć jeansy?
Koszula czy może raczej zwykła, elegancka bluzka?
Tysiące podobnych pytań przewijało mi się w myślach, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zerwałam się natychmiast, w efekcie czego resztka napoju wylała się wprost na czerwoną koszulkę. Klnąc pod nosem i pocierając ręką nowo powstałą, ciemną plamę pobiegłam otworzyć drzwi.
-No ładnie, tak szanujesz nasze barwy narodowe?- usłyszałam głos mężczyzny mieszkającego dwa piętra nade mną.
-To wszystko przez Ciebie, oblałam się herbatą- skrzywiłam się.
-Jak to przeze mnie? Nawet Cię nie dotknąłem- podniósł ręce do góry w obronnym geście.
-Ba, nawet się nie przywitałeś!- wytknęłam mu.
-Ah, fakt. Cześć Melody- pomachał mi.
-Hej, Javier. Co Cię do mnie sprowadza?- zaśmiałam się patrząc na piłkarza.
-Organizuję imprezę dziś wieczorem. Wpadną chłopaki, pomyślałem że możesz mogłabyś do nas dołączyć- wyjaśnił.
-Źle to zabrzmiało- nie spodobała mi się propozycja przedstawiona w ten sposób.
-Przepraszam, nie o to mi chodziło. Po prostu chciałem być miły i zaprosić Cię na posiadówkę z Katalończykami. Inne dziewczyny też będą, oczywiście- zapewnił mnie nieco zmieszany.
-O której?
-22:00.
-Będę.
-Świetnie!- dodał nieco zbyt rozentuzjazmowany.
-To.. do zobaczenia?- chciałam jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
-¡Hasta la próxima!- odniosłam wrażenie, że mojemu sąsiadowi szybkie pożegnanie również było na rękę. Zamknęłam drzwi i w tej samej chwili ściągnęłam z siebie mokre ubranie. Najbardziej na świecie (zaraz obok soku pomidorowego) nie lubię kiedy mokry materiał lepi się do mojego ciała. Wciągnęłam białą bokserkę i rozsiadłam się w salonie. Zupełnie zapomniałam o konieczności skompletowania uniformu na pierwszy dzień pracy i w błogiej nieświadomości oglądnęłam kolumbijską telenowelę.
-Jesteś wreszcie! Już myślałem, że nie przyjdziesz- gospodarz apartamentu numer 14 witał mnie z uśmiechem.-Mel.. chciałem Cię przeprosić. Głupio wtedy wyszło- mruknął unikając mojego wzroku.
-Nie ma sprawy, nie przejmuj się- poklepałam go niepewnie po ramieniu.-Przejdziemy dalej?- spytałam, kiedy trwaliśmy w ciszy ponad minutę.
-Ah tak, pewnie-klepnął się w czoło, jakby nagle o czymś sobie przypomniał.-Wejdź, proszę- wskazał ręką drogę do salonu, w którym siedziało mnóstwo ludzi.-Poznajcie się- powiedział głośno, ściągając na siebie uwagę zebranych.-Melody, poznaj proszę: Anna i Andrés, Antonella z Mini-Messim pod sercem i sam Leo, Sergio, Gerard dzisiaj niestety bez Shakiry, Carles, Juanita, Xavier i Dulce- powiedział przeskakując z jednej twarzy na drugą, finalnie zatrzymując się na mojej. Po chwili przeniósł wzrok na resztę gości raz jeszcze.-Wszyscy- omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie- poznajcie Melody.
-Hej, miło Was poznać. Jestem Melody- wykonałam dziwny ruch ręką. Nienawidzę być w centrum zainteresowania, wolę grać drugie skrzypce.
-Hej.
-Cześć.
-Nam również jest miło.
-¡Hola!
Pierwsze minuty były dość krępujące, przynajmniej dla mnie. Wkrótce potem jednak znalazłam wspólny język z Antonellą, z którą zacięcie debatowałyśmy o zaletach posiadania licznej rodziny. Jednym z minusów ciąży (mało istotnym wobec całego procesu oczywiście) jest konieczność częstszego korzystania z toalety- z tego oto powodu po niecałej godzinie rozmowy zostałam w kuchni sama. Przygotowywałam sobie kolorowego drinka, kiedy do pomieszczenia wkroczył Xavi.
-Co pijesz?- zagaił.
-Wódkę cytrynową z sokiem.. cytrynowym i grejpfrutowym- mówiłam spoglądając po kolei na etykiety wszystkich płynów które wlałam do swojego 'longa'.
-Brzmi.. kwaśno- zaśmiał się pomocnik FC Barcelony i reprezentacji Hiszpanii jednocześnie.
-Masz ochotę?- zaproponowałam.
-Nie, dziękuję. Piję sam sok- pomachał mi szklanką przed nosem.-Ktoś musi rozwieźć część ekipy do domówi i mieszkań.
-Ah, no tak- przytaknęłam.
-Jak długo mieszkasz w Barcelonie? Nigdy wcześniej Cię tu nie widziałem- spojrzał za okno, jakby szukając w pamięci mojego widoku.
-Byłam tu kilka razy na wakacjach, a na stałe przeniosłam się nieco ponad tydzień temu- wyjaśniłam, a mój rozmówca nadal milczał. Zachowanie Hernandeza odebrałam jako oczekiwanie na dalszą część mojej odpowiedzi. Kontynuowałam więc.-Dostałam tutaj propozycję pracy w jednym z czasopism sportowych. Potrzebowałam zmiany, więc postanowiłam zaryzykować i rzucić wszytko dla Barcelony.
-Ładnie powiedziane- skomplementował Katalończyk.
-Mam nadzieję, że w rzeczywistości moje losy też potoczą się tak ładnie- uśmiechnęłam się i skierowałam w stronę salonu,z którego dobiegały mnie głosy pozostałych gości. Spędziłam bardzo przyjemny wieczór w towarzystwie nowych znajomych.
-Błagam, tylko nie ta spódnica- mówiłam sama do siebie zrozpaczonym głosem. Czarny materiał pobrudzony był jakąś tłustą substancją. Zerknęłam na zegar- 8.20. Musiałam wyjść z mieszkania 20 minut później tak, by w redakcji być chwilę przed umówionym czasem. O wypraniu elementu garderoby nie było więc mowy, w panice przetrząsnęłam więc szafę raz jeszcze.-Może być- nadal rozmawiałam sama ze sobą, odczuwając niesamowitą ulgę znalazłszy inny, pasujący ciuch. Sukienka w kremowym kolorze, zakrywająca udo ale nie upodabniająca mnie do zakonnicy w połączeniu z cielistymi szpilkami prezentowała się elegancko i modnie zarazem. Czułam się w tym komfortowo, więc strój uznałam za strzał w dziesiątkę. Jak zwykle niemalże spóźniona, biegłam wąskimi uliczkami Barcelony modląc się w duchu by nie złamać obcasa. Udało się! O godzinie 8:51 byłam na miejscu. Odetchnęłam głęboko i przekroczyłam próg mojego nowego miejsca pracy. Jasne wnętrze urządzone w minimalistycznym stylu i pozwalające sobie na przesadę jedynie w wybranych miejscach, w kórych można było dostrzec jubileuszowe numery pisma czy nagrody lub listy pochwalne pod adresem redakcji, stwarzało bardzo pozytywne wrażenie.
*DING DONG* Zastanawiałam się kto śmie mnie budzić w sobotę, przed godziną ósmą rano. Z otwartym jedynie jednym okiem poczłapałam do drzwi z zamiarem zamordowania osoby stającej za nimi.
-Hej! Wiem, że wcześnie- na dźwięk dwóch ostatnich słów wykrzywiłam ironicznie twarz.-Ale nie mam z kim iść pobiegać. Chodź ze mną- złożył ręce w proszącym geście. Spojrzałam na piłkarza z wyrzutem i wciąż nie przerywając kontaktu wzrokowego trzasnęłam mu drzwiami przed nosem.-Przyjdę po Ciebie za 20 minut!-usłyszałam.
-Spadaj- syknęłam cicho i skierowałam się do łazienki. Od mojego przylotu do Barcelony minął niewiele ponad miesiąc. W tygodniu realizowałam plan: redakcja-obiad-relaks-Mascherano-sen. W dni wolne od pracy z łóżka wstawałam przed południem, tak by przygotować posiłek na godzinę 14. Na popołudnie wybierałam jakieś zajęcie rekreacyjne i nim się spostrzegałam ponownie leżałam pod kołdrą. W ciągu tych niespełna sześciu tygodni zdążyłam zaprzyjaźnić się a sąsiadem mieszkającym dwa piętra wyżej. Była to jednak relacja czysto przyjacielska, mająca na celu zapełnienie luki w rozkładzie dnia. Miło nam się ze sobą rozmawiało, mieliśmy podobne zainteresowania, wiele nas łączyło- dlaczego więc się nie przyjaźnić? Owszem, zdarzyła nam się wpadka. Podczas jednego z piątkowych wieczorów, które Javier spędził u mnie naprawiając dekoder od kablówki, o mało do czegoś między nami nie doszło. Historia przedstawia się następująco:
-Znowu? To już drugi raz w ciągu godziny!- krzyczałam zła, waląc pięścią w dekoder.-Javier, pomóż mi.-mówiłam do słuchawki, po zupełnie nieświadomym wybraniu numeru Mascherano. Zjawił się po chwili w samych jeansach. Zmierzyłam go wzrokiem.-Mogłeś się ubrać!- parsknęłam.
-Widzisz jak mi się do Ciebie spieszyło?- rzucił z uśmiechem. Kiedy pochylał się nad zepsutym urządzeniem ponownie przejechałam wzrokiem po całej jego sylwetce. Nigdy nie patrzyłam na pomocnika FC Barcelony jako na obiekt moich westchnień, czy najzwyczajniej w świecie mówiąc jako mężczyznę. Owszem- jest wysoki i przystojny ale nigdy dotąd mnie nie pociągał. Jego napięte mięśnie nie okryte żadnym skrawkiem materiału w połączeniu z czasem jaki spędziłam bez mężczyzny stworzyły mieszankę wybuchową. Wstałam i powoli podeszłam do miejsca w którym klęczał piłkarz. Kucnęłam obok niego i pogłaskałam po nagich plecach, zaznaczając jednocześnie paznokciem kręgosłup pomocnika Blaugrany. Javier spojrzał na mnie zdziwiony, by po chwili zbliżyć się do mnie i patrząc prosto w zielone tęczówki przyłożyć swą dłoń do mego lewego policzka. Automatycznie przymknęłam oczy i przechyliłam głowę, by przycisnąć dłoń Argentyńczyka do swojej twarzy. Opamiętałam się jednak kiedy poczułam jego oddech na mych ustach, jego wargi prawie dotykające moich.
-Nie. Przepraszam- wstałam szybko i usiadłam na kanapie w bezpiecznej odległości od Mascherano.
-To moja wina- przyjął rolę mężczyzny i chciał przenieść odpowiedzialność na siebie.
-Nie gadaj głupot. Zapomnijmy o tym, dobrze?- spojrzałam na niego proszącym wzrokiem.
-Pewnie- zerknął w prawo.-Dekoder naprawiony. Pójdę już do siebie. Jeżeli będziesz czegoś..
-Wiem- przerwałam mu.-Wiem i dziękuję. A teraz przepraszam, ale chcę się położyć. Do zobaczenia- zamknęłam drzwi za znajomym, starając się wyrzucić z pamięci kilka ostatnich chwil.
Na szczęście oboje zamazaliśmy momenty zapomnienia grubym, czarnym markerem i zachowywaliśmy się jak gdyby nic się nie stało. Często wpadaliśmy do siebie by oglądnąć mecz lub film, pograć w karty albo w Monopoly. Naszym spotkaniom zawsze towarzyszyło dużo śmiechu i wesołych momentów. A teraz? Stałam ubrana w ciemnografitowe legginsy i luźną, żółtą bluzkę odkrywającą mi ramię, sznurując adidasy i przeklinając Mascherano w duchu. Równo 20 minut po porannej wizycie mężczyzny otworzyłam drzwi wiedząc co tam zastanę. Uśmiechnięty od ucha do ucha Argentyńczyk siedział na drugim z kolei schodku i patrzył wprost na mnie, nie ukrywając satysfakcji. Zakluczyłam drzwi i wyszliśmy z budynku.
-Uśmiechnij się- rzucił do mnie, kiedy nasuwałam na nos wielkie okulary przeciwsłoneczne.
-Pocałuj mnie w nos. Wisisz mi czekoladę- powiedziałam nie zaszczycając go spojrzeniem.-A jeśli dobiegnę do tego słupka jako pierwsza- wskazałam palcem brązowy filar umiejscowiony kilkadziesiąt metrów przed nami- dorzucisz jeszcze M&M's- kiedy tylko skończyłam wypowiadać te słowa wyrwałam do przodu, byle by wygrać wyścig.
PS. Kilka informacji ode mnie:
-polecam serdecznie autobiografię Hernándeza- 'Mi vida es el Barça'. Szukałam darmowego e-book'a w internecie od lutego tego roku ale niestety nie znalazłam nic, co by mnie satysfakcjonowało. Kupiłam dzisiaj w Empiku nowy, pachnący egzemplarz, który czytam z lubością i który polecam każdemu miłośnikowi Blaugrany czy samego Xaviera,
-już jutro (a w zasadzie dzisiaj) o 22:00 Granatowo-Czerwoni zagrają z Granadą. Niby wszystko ładnie, pięknie, bo przecież to starcie klubu stojącego na czele tabeli La Liga i zespołu plasującego się na miejscu numer 18, jednak nie potrafię myśleć o tym starciu spokojnie. W Blaugranie mamy sporo kontuzjowanych: 4 (!!!) obrońców- Pique, Puyol, Muniesa, Abidal, 1 pomocnik- Iniesta i 1 napastnik- Cuenca. Daje nam to aż 6 (!!!) kontuzjowanych piłkarzy. Bogu dzięki za Messiego, dobrze że chociaż jemu nic nie dolega. Swoją drogą Vilanova stanął przed nie lada problemem.. Nie ma co wyrokować- wierzę w chłopaków i trzymam kciuki za jutrzejszy mecz,
-po trzecie (i ostatnie) primo, polecam wrześniowy magazyn Four Four Two, z obszernym artykułem o Katalończykach i okładką opatrzoną śmieszno-strasznym rokowaniem dla klubu. Znajdziecie tam dodatkowo wywiad z Ronaldinho, opis przygody dwóch Polaków z Katalonią i wzruszająca historia Salvadora Cabanasa, który cudem uniknął śmierci.Pozdrawiam. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
1. Bardzo proszę o NIE dodawanie komentarzy typu- 'obserwowanie za obserwowanie' ; 'fajne opowiadanie, zapraszam do mnie'.
2. Bardzo dziękuję za wszystkie miłe komentarze, a także za te z konstruktywną krytyką i wszelkimi sensownymi uwagami odnośnie mojego opowiadania.
3. O nowościach powiadamiam wszystkie osoby, które zostawiły komentarz pod poprzednią notką.
4. Zapraszam ponownie. ;-)