wtorek, 18 grudnia 2012

¿Es todo?

-Mhm, tak. Bez wątpienia- starszy mężczyzna mruczał sam do siebie, zerkając w stronę monitora.-Siostro, proszę wezwać doktor Nuñez, potrzebuję konsultacji.
-Doktorze?- zaczęłam nieśmiało, próbując dowiedzieć się czegoś konkretnego. Zatroskana mina lekarza nie napawała optymizmem, a w mojej głowie rysowały się najczarniejsze scenariusze.-Doktorze?- powtórzyłam nie uzyskawszy odpowiedzi.
-Tak?
-O co chodzi? Coś jest nie tak, prawda?- skrzywiłam się.
-Poczekajmy na doktor Nuñez, nie chciałbym Pani niepotrzebnie straszyć- w chwili,w której skończył wypowiadać do zdanie w drzwiach stanęła rudowłosa kobieta, na oko trzydziestokilkuletnia. 
-Wzywał mnie Pan, doktorze?- spytała melodyjnym głosem.
-Tak, potrzebuję konsultacji. Jeśli mogłaby Pani zerknąć- podsunął kobiecie jakieś papiery i wskazał brodą monitor, na którym majaczył obraz moich wnętrzności. Wzdrygnęłam się delikatnie, przypominając sobie o zimnym żelu, którym kilka minut wcześniej wysmarowano mój brzuch. Przez kilka chwil, podczas których lekarka studiowała dane, otrzymane chwilę wcześniej od dr Mendesa przyglądałam się jej z uwagą. Jeżeli wcześniej byłam zaniepokojona, teraz mój stan można było nazwać przerażeniem- na pozłacanej tabliczce przypiętej do białego lekarskiego kitla widniał napis: ONKOLOG. Przed oczami zaległa mi wizja łysej, brzydkiej mnie, bez sił i ochoty do życia. Zaraz potem ujrzałam Thiago, zerkającego na mnie z obrzydzeniem, otaczającego ramieniem inną kobietę. Zamarłam. Z otępienia wyrwał mnie kobiecy głos.
-Mam w tej kwestii takie samo zdanie, Juan- posłała mężczyźnie znaczące spojrzenie, by zaraz potem przenieść wzrok na mnie.
-Panno Brown, musimy poważnie porozmawiać. Ostrzegam, że nie będzie to przyjemna pogawędka- zerknął na mnie troskliwie.-Przenieśmy się do mojego gabinetu, dobrze?- uśmiechnął się delikatnie, chcąc dodać mi otuchy.
Resztę tego feralnego dnia pamiętam jak przez mgłę. Radosną wiadomość o pierwszych tygodniach ciąży poprzedził wyrok, brzmiący: rak żołądka. Morze łez, strach, panika. Dziecko i chemia? Ale jak to? Jak to trzeba przerwać ciążę, żeby rozpocząć leczenie? Zabić moje dziecko?


-Mel, Kochanie.. zjedz coś- szept Thiago wywołał uśmiech na mojej twarzy.
-Nie jestem głodna- dotknęłam ręki mężczyzny, którą gładził mnie po ramieniu.-Muszę iść do łazienki- wstałam, lecz chwilę później ponownie opadłam na fotel.
-Wszystko w porządku?
-Tak- zacisnęłam zęby, starając się zignorować rozrywający mnie od środka ból. Kilka minut później znalazłam siłę, by powolnym krokiem przejść do łazienki i niemal od razu przysiadłam na wannie, pozbawiona sił. Zerknęłam w wielkie lustro, pokrywające całą ścianę. Przesunęłam wzrokiem po własnym odbiciu, obserwując zmęczoną twarz, sińce pod oczami, wystające obojczyki i zapadniętą klatkę piersiową pod którą widoczny był już zaokrąglony brzuch. Jak mogłabym zabić własne dziecko i każdego dnia spoglądać w lustro? Nawet jeśli choć przez moment rozważałam taką decyzję, kiedy tylko zobaczyłam rodzinę Leo, Valdesów, Pinto i resztę, wiedziałam, że pragnę tego dziecka, nawet jeśli miałaby to być ostania rzecz w moim życiu. W głębi duszy wierzyłam jednak, że wszystko dobrze się skończy.
-Mogę wejść?- usłyszałam głos dochodzący zza zamkniętych drzwi.
-Chwila- poprawiłam włosy i strój, a na twarz przykleiłam uśmiech.-Już- rzuciłam wesoło.
-Może oglądniemy jakiś film?- Thiago za wszelką cenę starał się odgrywać scenki z 'normalnego' życia.
-Pewnie- rzuciłam, podnosząc się z wanny.
Raz po raz zaciskałam dłonie na polarowym kocu, kiedy starałam się panować fale bólu, przychodzące co jakiś czas.
-Mel, jedźmy do szpitala- piłkarz nie potrafił dłużej udawać, że nie dostrzega tego co się obok niego dzieje.
-Nic mi nie jest- krzyknęłam zła, że po raz kolejny zaczyna wałkować ten temat.
-Pewnie, nic Ci nie jest, tylko masz raka żołądka!- uniósł się, a mnie zamurowało. Nie mogąc wydobyć z siebie głosu pognałam do sypialni, gdzie od razu wpakowałam się pod kołdrę. Za wszelką cenę chciałam powstrzymać łzy, lecz moje starania spełzły na niczym. Słony płyn ciurkiem wydobywał się z moich oczu, mocząc granatowo-bordową koszulkę Blaugrany, służącą mi za piżamę. Poczułam jak ktoś siada po drugiej stronie łóżka, lecz postanowiłam to zignorować.
-Przepraszam- mruknął piłkarz.
-W dupie mam Twoje przepraszam!- ryknęłam.-Wyjdź stąd! Rozumiesz? Wynoś się! Idź sobie do innej, zdrowej kobiety. Myślisz, że mi jest z tym łatwo? Myślisz, że każdego ranka nie budzę się z myślą że mogę tego nie przeżyć? Z całych sił staram się myśleć pozytywnie, zapomnieć o bólu który towarzyszy mi od rana do wieczora. Potrzebuję tylko odrobiny wsparcia, wiesz? To wszystko o co Cię proszę, ale jeśli i to jest dla Ciebie zbyt dużo, to chyba nie mamy o czym rozmawiać.
-Myślisz tylko o sobie!- Alcántara nie został mi dłużny.- Nie chcę innej kobiety, to Ciebie kocham, rozumiesz?! I ja też, każdego ranka staram się myśleć pozytywnie. Ale boję się, cholernie się boję że Cię stracę! Zastanów się raz jeszcze, podejmij leczenie. Może jeszcze nie jest za późno- głos mężczyzny załamał się podczas wypowiadania ostatnich słów.
-Pozwolisz mi tak po prostu zabić nasze dziecko? Nie masz serca- warknęłam z obrzydzeniem, nie zwracając uwagi na łzy płynące z oczu Thiago.
-Jeżeli mam wybór: stracić Was oboje, albo nadal mieć Ciebie- wybieram Ciebie, Melody- przeszedł przez pokój i klęknął przede mną.-Nie wyobrażam sobie kolejnych dni, tygodni, miesięcy czy lat bez Ciebie, rozumiesz? Chcę się z Tobą ożenić, chcę żebyś spełniła swoje marzenia, żebyś oglądała mnie kiedy będę osiągał swoje cele.. chcę się z Tobą zestarzeć. Pomyśl o tym przez chwilę, a potem pomyśl o tym, że za kilka miesięcy może Cię już nie być- objął mnie mocno, po czym oboje rozpłakaliśmy się jak dzieci.
-Wytrzymaliśmy pół roku, wytrzymamy jeszcze trzy miesiące- wykrzywiłam usta w słabym uśmiechu, starając się uwierzyć w wypowiedziane właśnie słowa.
-Mam taką nadzieję, Kochanie.


Mimo przedwczesnego przybycia na świat, mały Santiago wypełnił swoim płaczem całą szpitalną porodówkę. Łzy ulgi i szczęścia spływały po naszych twarzach, a my staraliśmy się rozkoszować jedną z ostatnich chwil przed najważniejszą walką w moim i, jedną z ważniejszych w życiu Thiago.
-Udało się, Kochanie. Słyszysz?- kiedy nasze usta się złączyły, poczułam słony smak łez. Lekarz uspokoił nas, że z Santim jest wszystko dobrze, jednak z racji, że jest wcześniakiem, musi przejść kilka badań i leżeć w inkubatorze.



Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak będzie wyglądała Wasza śmierć? Chcielibyście konać dzierżąc w dłoni miecz zasłużenia, czy raczej wolelibyście żegnać się ze światem w ciszy i samotności, nie chcąc sprawiać nikomu bólu? Od jakiegoś czasu dużo myślę o tym, co nieuniknione. Myślę o tym ze smutkiem, bo nie zdążyłam jeszcze zrealizować mnóstwa marzeń- mieliśmy pojechać do Chin, wypić razem arbuzowego drinka i skoczyć na bungee. Odkładaliśmy wszystko "na potem", tłumacząc sobie to tym, że mamy pilniejsze wydatki, że nie mamy wolnego w pracy, że zrobimy to w przyszłym roku. A teraz? Nie ma pewnego jutra, nie ma następnego tygodnia, miesiąca czy roku. Jest niepewność. Każdej sekundy stąpam po lodzie, który z minuty na minutę topnieje coraz bardziej. Każdy krok stawiam z wielką ostrożnością, na którą zaczyna brakować mi już sił. Mam ochotę poddać się całkowicie losowi, bez walki, oddając swe życie walkowerem, lecz kiedy uznam, że mam dość silnej woli by to zrobić, spoglądam w zmartwione oczy koloru nieba i wiem, że muszę walczyć nie tylko dla siebie ale i dla nich. Dla nich, które od kilku miesięcy całkowicie dostosowały się do moich potrzeb i które opuszczają mnie tylko wtedy, kiedy jest to nieuniknione. Gdybym nie wzięła pod uwagę mojego osobistego Anioła Stróża, którym bezsprzecznie jest, okazałabym największy egoizm jaki można sobie wyobrazić.
8.27...
8.28...
8.29...
Do tej pory minuty mijały z każdym kolejnym mrugnięciem mych powiek. 60 sekund dzielących mnie od ostatecznej walki ciągnęło się niczym ślimak sunący wzdłuż rozgrzanego chodnika.
8.30..
Zaczynamy.
Bez kompromisów.
Życie albo śmierć.




PS. No to jestem! :) Myślę, że do końca tego opowiadania została nam jeszcze jedna, góra dwie notki. Mam w związku z tym mieszane uczucia, jeśli mam być szczera.

Wczorajszy mecz z Atletico! O mamciu! Siedziałam w tej swojej Blaugranowej koszulce, owinięta szalikiem i przygotowana na piekło w walce z Madryckim Tygrysem. Jesteśmy (bardzo) dobrym zespołem, to oczywiste, jednak nie powinniśmy lekceważyć Atletico.. Falcao napierał, napierał i raz jeszcze napierał na naszą bramkę, aż w końcu na nią naparł i Atletico prowadziło na Camp Nou! Nie może być!!! Ścisnęłam kciuki mocniej, owinęłam się szalikiem raz jeszcze i cierpliwie czekałam na kolejne gole. No i się nie zawiodłam :)) Aaaah! :))

Do następnego! :**


AAAH!! Byłabym zapomniała! Czytam Wasze blogi, cierpliwie wszystko nadrabiam! O nikim nie zapomniałam! Mam wolny CAŁY przyszły tydzień, więc braki w komentarzach i moich profesjonalnych (:DD) opiniach nadrobię przed świętami (których zresztą przez brak śniegu w ogóle nie czuję :(  ) Buziaki i dziękuję wszystkim za cierpliwość!! :***

7 komentarzy:

  1. O cholera...
    No to się lekko zdziwiłam, trochę, bardziej. Nie wiem nawet, jak to określić. Nie daj jej umrzeć, nie rób mi tego! Tak oprócz tego to dziecko Thiago, tak? Nie syn Javiera? Tak się tylko upewniam. Rozdział jest świetnie napisany, jak każdy twój, dziewczyno!

    Ja osobiście, postaram się coś wstawić u mnie, być może czwartek? Zobaczę, jak coś to poinformuję :)

    No i u Ciebie nie ma śniegu? :O U mnie od dwóch tygodni nieprzerwanie zimno, mroźno i biało. Ale i tak świąt nie czuję :D

    To nic, pozdrawiam Cię cieplutko, no i życzę jakby co, Wesołych Świąt, no i weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tym rozdziałem to mnie zszokowałaś... Jest świetny tylko proszę nie uśmiercaj jej niech żyją wszyscy szczęśliwi .
    Oczywiście czekam na next pozdrawiam buziaki mukazyna ; ***

    OdpowiedzUsuń
  3. piękny rozdział.. Ahh się momentami popłakałam ..
    Proszę nie uśmiercaj jej.. Niech wszystko skończy się dobrze.. Happy Endem..

    czekam na nexta :) i pozdrawiam

    Wesołych Świąt


    kat.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobra, spodziewałam się ciąży, ale rak?
    Tym mnie zaszokowałaś. Uda jej się. Bo ma Thiago i swoje dziecko. Musi się udać :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No, w końcu nadrabiam zaległości.

    A ja się troszkę domyślałam. Tego, że będzie w ciąży również. No ale ma cichą nadzieję, że jej nie uśmiercisz.
    Proszę.

    OdpowiedzUsuń
  6. kurde, nie rozumiem jak bohaterka mogła woleć sama umrzeć.. poza tym była możliwość że ani ona, ani dziecko nie przeżyją. a jak już dziecko by przeżyło, to co, zostałoby bez matki? Thiago też zostawiłaby samego? i do niego też przyczepiła się bez powodu podczas tej kłótni, chłopak ją wspierał jak umiał, i chyba był po raz pierwszy w takiej sytuacji i nie wiedział jak się zachować.. no, trochę się wzburzyłam :P na szczęście wszystko dobrze się potoczyło.. tylko trochę zaniepokoiłaś mnie tym ostatnim kawałkiem. ogólnie bardzo fajnie piszesz, przyjemnie się czyta :) powiadamiaj o nowych proszę na moim blogu :) this-first-night

    OdpowiedzUsuń
  7. nie poinformowałaś mnie o notce, a ja chwilowo zapomniałam o Tobie :C
    Nie możesz jej usmiercić! Ma być szczęśliwa z Thiago i Santim!
    Proszę poinformuj mnie o kolejnym odcinku na jakimkolwiek z blogów w zakładce INFORMATOR :)
    pozdrawiam i czekam! :)

    OdpowiedzUsuń

1. Bardzo proszę o NIE dodawanie komentarzy typu- 'obserwowanie za obserwowanie' ; 'fajne opowiadanie, zapraszam do mnie'.
2. Bardzo dziękuję za wszystkie miłe komentarze, a także za te z konstruktywną krytyką i wszelkimi sensownymi uwagami odnośnie mojego opowiadania.
3. O nowościach powiadamiam wszystkie osoby, które zostawiły komentarz pod poprzednią notką.
4. Zapraszam ponownie. ;-)